Nie mogę w to uwierzyć. Jak mogłam przegapić pierwsze urodziny swojego bloga? Miały one miejsce 25 grudnia i właśnie wtedy napisałam pierwszy niezgrabny pościk informujący o moim rozpoczęciu pracy w blogosferze.

W tym czasie blog kilka razy zmienił swoją nazwę. Były "Recenzje Bezimiennej" i tym podobne jednak już od dłuższego czasu funkcjonuje jako "Za górami książek" i tak już pozostanie. Nie mam pojęcia ile razy zmieniałam wygląd strony i chyba nawet tego nie zliczę, ale przejdźmy do najważniejszej rzeczy.
Napisałam 49 recenzji. To dość mało, jednak wybaczam sobie ze względu na dłuższą przerwę, którą zrobiłam sobie w blogowaniu. Odwiedziliście mnie 16 309 tyś. razy i bardzo Wam za to dziękuję. Następnie 149 osób zdecydowało się mnie obserwować. I właśnie dzięki takim rzeczom jestem dumna, że mogę uznać się za blogerkę. :)

Gdyby nie Wy wszyscy mój blog by nie istniał, dlatego dziękuję z całego serca :)

Wesołych Świąt!
Z okazji Bożego Narodzenia, pragnę wam życzyć czego tylko sobie zapragniecie.
Byście spędzili wieczór w ciepłym, rodzinnym gronie. Dzisiaj musicie odłożyć książki na bok :)
Bogatego Mikołaja - takiego zaczytanego. 
No i cudownego Sylwestra! 


Informacje:
Data premiery: październik 2011
Wydawnictwo: Znak literanova
Ilość stron: 312
Czas czytania: 2 dni
Ocena: 7/10

Opis wydawnictwa:
Współczesne Love Story. Historia pierwszej miłości

Ale miłość to coś innego. Miłość nie daje spokoju. Miłość jest bezsenna. Miłość obdarza siłą. Miłość jest szybka. Miłość jest jutrem. Miłość to tsunami. Miłość jest czerwona jak krew.

Leo jest młody, odważny, trochę bezczelny. I co ważne: świeżo zakochany, tą pierwszą, romantyczną, czerwoną jak krew miłością. Czerwień to zresztą jego ulubiony kolor, w przeciwieństwie do bieli, która kojarzy mu się ze smutkiem, pustką, samotnością. Leo postrzega świat poprzez kolory, także emocje i ludzi utożsamia z konkretnymi barwami.

Czerwień to huragan, marzenia, pasja i... Beatrice - śliczna, ognistoruda dziewczyna, w której Leo potajemnie się kocha. Przyjaźń natomiast jest błękitna. Jak niebo, jak woda i ... jak Sylwia, najbliższa, najlepiej znana, rozumiejąca wszystko bez słów. Barwy się przenikają, łączą, powodują lekki zawrót głowy... A Leo zrobi wszystko, żeby zrozumieć, czym jest prawdziwa miłość.
 

* * *

Są takie książki, które zachwycają okładką, ponieważ daje ona zapowiedź niesamowitej historii. Jednak jest takie  przysłowie, które zapewne wszyscy znają i nie muszę go nawet przytaczać jednak... Nie oceniajcie książki po okładce! A po tytule można? W końcu to on skłonił mnie do sięgnięcia po „Białą jak mleko, czerwoną jak krew”. Połączenie tych dwóch barw jakoś mnie zaczarowało. Chciałam poznać bohaterkę, która zyskała sobie taki opis.

Autorem tej powieści jest Alessando D’Avenia, o którym wcześniej w ogóle nie słyszałam. I nie ma co się dziwić, to jego pierwsze dzieło wydane w Polsce i liczę na to, że nieostatnie. Rzadko kiedy sięgam po włoską literaturę i muszę przyznać, że byłam mile zaskoczona. Coś mi się wydaje, że powinnam zwracać większą uwagę na książki włoskich autorów. Z tego co zauważyłam są one dość specyficzne.

Wracając do „Białej jak mleko, czerwonej jak krew”, książka opowiada historię o chłopaka o imieniu Leo. Jest zwykłym szesnastolatkiem z grzywą długich włosów i typowym dla nastolatka podejściem do życia. Czas wolny spędza ze swoim kumplem Niko na boisku, jeździ na skuterze, kłóci się z rodziną, buntuje. Jednak Leo zakochał się. Czy to sztuczna opowieść o pierwszej miłości młodziaków? Nie. Beatrice, piękność z chmarą ognistorudych włosów to obiekt westchnień Lea. Nie widzi poza nią świata, a nie miał nawet szansy zamienienia z nią kilku słów. Pewnego dnia dowiaduje się od swojej przyjaciółki Silvii, że jego ukochana jest poważnie chora. Chłopak pogrąża się w smutku, z którego wyciąga go przekonanie, że miłość może wygrać ze wszystkimi przeciwnościami losu. Pomoc Beatrice jest dla niego tak ważna, że staje się ślepy na innych i na to co posiada.

„Współczesne Love Story” to raczej złe określenie. Oprócz głównego wątku miłosnego można tu znaleźć wiele życiowych porad, których każdy powinien się trzymać. Leo to młody, ale inteligentny chłopak, który powoli odnajduję to co najważniejsze w istnieniu człowieka. Opisy jego uczuć sprawiają, że możemy się do niego zbliżyć i spróbować go zrozumieć. Książka pisana jest w formie pamiętnika, gdzie Leo jest narratorem. Sprawia to, że lepiej odczuwamy sytuację w jakiej znajduje się chłopak.

Książkę czyta się łatwo, jest pisana potocznym językiem, a jej lektura zajęła mi dwa wieczory. Nie był to czas stracony, ponieważ Alessando D’Avenia nauczył mnie poprzez nią wiele rzeczy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi. Postacie są dobrze wykreowana, chociaż wydaję się dość wyblakłe. Nie są na tyle wyraziste by zapadały w pamięć, jedynie Leo jako główny bohater może liczyć na wyróżnienie. Jego charakter jest specyficzny. Chłopak widzi wszystko poprzez pryzmat kolorów. Przyjaźń – niebieski jak Silvia. Miłość – czerwony jak Beatrice. Smutek – biały jak złe myśli. Byłam ciekawa w jaki sposób Leo dotarł do takich spostrzeżeń i to dlatego książka mnie tak wciągnęła. Po kilku stronach nie mogłam się od niej oderwać i co chwilę zaskakiwała mnie czymś nowym. Raz powodowała u mnie uśmiech, a raz łzy. Nagłe zwroty akcji pojawiały się wtedy, kiedy czytelnik się ich nie spodziewał. Mimo wszystko Alessandro nie zaskoczył nas zakończeniem, nie wiem, czy tylko ja miałam takie nieszczęście i po połowie lektury po prostu wiedziała jak to się zakończy, czy  może autor tak kiepsko ukrył swoje zamiary.

Biała jak mleko, czerwona jak krew” to nie byle jaka powieść dla nastolatków, wydaje mi się, że osoba dorosła, także pozwoli wciągnąć się lekturze. Liczę na to, że zachęciłam do sięgnięcia po tę książkę. Naprawdę warto, a i czas nie będzie stracony.

Ocena: 7/10


Wszystko dzisiaj w kiepskiej jakości, gdyż zdecydowałam się wypróbować program Blogger na moim przestarzałym androidzie. Niestety zostałam zmuszona pożegnać się ze swoim laptopem i na tą chwilę zostaje mi tylko telefon. Jednak to nie powstrzyma mnie od blogowania. :)

Od góry:
1. Krzysztof Bielecki "Rekonstrukcja" - otrzymałam tę książkę od samego autora i mam zamiar w najbliższym czasie się za nią zabrać.
2. Dan Brown "Kod Leonarda da Vinci" - jeszcze nie miałam szansy na przeczytanie jej i postanowiłam nadrobić zaległości.
3. Nora Roberta "Posłanie z róż" - okazuje się, że to druga część serii. Więc poszukuję na sieci ebooka pierwszej.
4. Alessandro D' Avenia "Biała jak mleko, czerwona jak krew" - tej pozycji poszukiwałam już od długiego czasu i od razu się za nią zabieram.
5. Karen Kingsbury "Ocalić życie"

Informacje:
Data premiery: marzec 2012
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 352
Czas czytania: 2 dni
Ocena: 7/10

Opis wydawnictwa:
Serena jest aniołem stróżem i ma misję do wykonania. Ośmiela się przekroczyć próg tajemniczego nocnego klubu, by uratować swojego podopiecznego – wschodzącą gwiazdę Hollywood – który wpadł w złe towarzystwo. Na jej drodze staje niebezpieczny i przystojny arcydemon Julian.
Choć obiecał sobie, że już nigdy nie straci głowy dla żadnej kobiety, Julian czuje, że seksowna i urocza anielica budzi w nim uśpione od wieków emocje.
Ich zmysłowa gra, w której stawką jest ludzkie życie, może skazać ich na męki w piekle lub… wieczność niebiańskich rozkoszy.

* * *

Bardzo dawno nie czytałam książki, gdzie występują taka mieszanka wybuchowa jak miłość anioła z demonem. Gdy kątem oka zauważyłam w bibliotece „Zmysłową grę”, wiedziałam, że to coś co zabiorę do domu. Wiele słyszałam o tej książce. Były to pochlebne recenzje, ale także te negatywne. Mimo wszystko chciałam przekonać się na własnej skórze, czy ta opowieść jest warta czasu, którego przy niej spędzę.

Główną bohaterką jest anielica Serena, która otrzymała misję stróżowania nad znanym aktorem Nikiem, którego przykrywa morze alkoholu. Czyli jest ona po prostu Aniołem Stróżem. Pewnego wieczoru postanowiła poszukać go w znanym lokalu Devil’s Paradise, który do najprzyjemniejszych miejsc nie należy. Niestety przeszkadza jej przystojny mężczyzna, na którego widok uginają się pod nią kolana. Niestety Julian Asher okazuje się być demonem i to jednym z najsilniejszych. Julian na widok anielicy odczuwa pragnienie posiadania jej. Zrobi wszystko by była przy jego boku, czego Serena by nie zniosła. Ukrywa swoje prawdziwe uczucia, by nie upaść z poziomu anioła wprost do piekła. Powoli rodzi się coś wyjątkowego.

Fabuła może zostać uznana za oklepaną, jednak ma w sobie coś specyficznego. Autorka, Stephania Chong, mnie zaskoczyła. Jest to jej pierwsza powieść i widać, że ma zadatki na niezłą literacką przyszłość. Wykreowała bardzo dobre postacie, które od razu polubiłam. Serena idealnie oddaje naturę anioła, a jej walka z pożądaniem jest fantastycznie opisana. Arcydemon Julian zachwyca swoją zaborczością, oddaniem i przemianą jaką przechodzi. Jeśli chodzi o bohaterów to nie ma czego się uczepić.
Język jakim się posługuje jest prosty, od razu wciąga czytelnika w swój świat i nie pozwala mu się oderwać od lektury. „Zmysłowa gra” zalicza się do lektur przeznaczonych do starszych odbiorców. Pojawia się tu wiele ‘gorących’ scen, od których rumienią się policzki. Akcja jest wartka, trzyma w napięciu  [chociaż jest kilka momentów, gdzie można poczuć powiew nudy] i wprost nie można się doczekać punktu kulminacyjnego historii. Niestety właśnie tutaj się zawiodłam. Stephania Chong wprowadziła nas w chaotyczny rozwój wydarzeń, które ciężko było ogarnąć. Jednak powoli wszystko zaczęło się jakoś układać i mogłam się odnaleźć w fabule.
Dodatkowo autorka pozostawia w nas lekką niepewność. Nie słyszałam nic o kontynuacji tej powieści, a jednak Chong wskazuje, że coś takiego będzie. Ponownie stawia życie bohaterów na szali, a dopiero co ‘żyli długo i szczęśliwie’.

Mimo wszystko „Zmysłowa gra” to książka, która jest warta uwagi, jednak gdy jej nie przeczytasz nic złego się nie stanie. Na rynku jest wiele tego typu opowieści i czegoś wyjątkowego się w niej nie znajdzie. Docenia jednak pracę Stephanii Chong, ponieważ jak na pierwszą powieść to nie jest źle, a wręcz przeciwnie. Sądzę, że przy historii Sereny i Juliana  można miło spędzić czas. „Zmysłowa gra”, koc i kubek gorącej czekolady to idealna kompozycja na zimowy wieczór, który zbytnio się wydłuża. 

Ocena: 7/10

Informacje:
Data premiery: październik 2012
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron:
Czas czytania: 2 dni
Ocena: 5/10

Opis wydawnictwa:
Nieustraszony rzymski gladiator. Lekkomyślna dziewczyna z XXI wieku. Tajemniczy wirus, który ich połączył… A.D. 152 Sethos Leontis, nadzwyczaj zręczny wojownik, nieoczekiwanie zostaje ranny i niebezpiecznie ociera się o śmierć. A.D. 2012 Niezwykle inteligentna, ale sprawiająca kłopoty Ewa zaczyna nowe życie w szkole dla wybitnie utalentowanych, ale jedna chwila w laboratorium pociąga za sobą przerażające konsekwencje. Niezwykły związek doprowadza do połączenia Ewy i Sethosa, wspólnie pracują nad rozwikłaniem zagadki dotyczącej śmiertelnego wirusa.

Obyczajowa opowieść, antyczny dramat z romantycznym wątkiem są bogatym tłem dla współczesnej powieści obyczajowej dla nastolatków. Całość to ciekawe i rozbudowane postaci, ale również fabuła skonstruowana w bardzo logiczny i przekonujący sposób mimo swojej złożoności. Gorączka podczas lektury.

* * *

„Gorączka” to książka, o której nigdy wcześniej nie słyszałam, dopóki nie dostałam możliwości zrecenzowania jej. Zerknęłam, więc na opis i muszę przyznać, że zaciekawił mnie on niezmiernie. W końcu rzadko kiedy mamy możliwość zapoznania się z taką mieszanką wybuchową. Ucieszyłam się, gdy książka wpadła w moje ręce. Lubię przeczytać coś lżejszego, jakiś romans z literatury młodzieżowej i liczyłam na to, że Dee Shulman zaczaruje mnie swoją pomysłowością.

„Gorączka” opowiada o Ewie – raczej niecodziennej nastolatce. Jest geniuszem, samotnikiem, oraz buntownikiem. Jej zdolności informatyczne sięgają ponad normę, a komputerowe włamanie do banku to dla niej pestka. Dziewczyna zostaje wydalona ze szkoły i to po raz drugi. Jednak swój dom znajduje w St. Magdalene, placówce dla wyjątkowo uzdolnionej młodzieży. Pewnego dnia chęć zdobywania wiedzy staje się dla Ewy zmorą. W laboratorium zaraża  się śmiertelnym wirusem. Umiera na w szpitalnej sali, lecz po kilku minutach wraca do życia.

Drugą postacią główną jest Sethos Leontis, nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie to, że żyje w II wieku naszej ery. Jest rzymskim gladiatorem i to nie byle jakim. Można go nazwać praktycznie niezwyciężonym. Poznaje Livię, którą można określić miłością jego życia, niestety dzieli ich hierarchia rzymskiego społeczeństwa. On jest tylko niewolnikiem, a dziewczyna pełnoprawną obywatelką Rzymu. Jednak pewnego dnia Sethos zostaje zarażony wirusem i umiera. Gdy powraca do życia, nie jest już w Rzymie.
Jakimś cudem się spotykają? Co z tego wynika?

Przez pierwsze rozdziały podróżowałam z zapartym tchem. Nie mogłam oderwać się od „Gorączki”, na choćby chwilę. Jednak powoli akcja stawała się rozlazła. Tak jakby autorka straciła chęci pisania i drążyła historię tylko po to by ją skończyć. Fabuła stała się naciągana, Dee Shulman miała nietypowy pomysł, z którego mogła wycisnąć o wiele więcej. Dodatkowo wielka miłość między Ewą, a Sethosem jest okropnie przekolorowana. Kojarzą się one z ‘żarówiastymi’ barwami, od których aż oczy bolą. Relacje między głównymi bohaterami są zbyt oczywiste. Typowe romansidło dla młodzieży.

„Gorączkę” czyta się szybko, lektura zajęła mi może dwa wieczory. Język jest prosty i nie sprawia problemów. Chyba, że ktoś gubi się w najprostszych chemicznych, bądź biologicznych określeniach. Jeśli tak to radzę czytać książkę z encyklopedią pod ręką. Niestety nie jestem do końca pewna, czy mogę polecić wam twórczość Dee Shulman. „Gorączka” zostawiła za sobą pełną obojętność, nie jestem pewna, czy będę kontynuowała historię Ewy i Sethosa. 

Ocena: 5/10


Za możliwość zapoznania się z książką, dziękuję wydawnictwu Egmont:




Przez ostatni czas zaniedbałam bloga i Was. Bardzo za to przepraszam, jednak ostatnio miałam bardzo dużo na głowie. Nie potrafiłam wszystkiego ogarnąć, a lektury musiałam odłożyć na bok. Byłam tym faktem załamana. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem i powracam do blogowania. Już nadrabiam zaległości na Waszych blogach, no i w nowościach wydawniczych. 
Może już dzisiaj pojawi się recenzja książki. Jakiej? To tajemnica :)
Informacje:
Data premiery: grudzień 2011
Wydawnictwo: The Cold Desire
Ilość stron: 544
Czas czytania: 4 dni
Ocena: 6/10

Opis wydawnictwa:
Co łączy grupę cmentarnych grabieżców, kapitana straży, młodego ekscariusza, złodzieja, Magów Ognia i skrytobójcę? I ile z „bestii” drzemie w każdym z ludzi? 

Siewca Historii to opowieść, w której zawiłe losy bohaterów - splatając się ze sobą zarówno w przeszłości, jak i teraźniejszości - tylko pozornie są dziełem przypadku. W rzeczywistości ktoś, w sobie tylko znanym celu, przędzie misterną nić wydarzeń, bawiąc się ludzkimi pragnieniami, przyszłością i życiem.


Jak mówi sama autorka:

„Ta opowieść trochę jest o poszukiwaniu… Poszukiwaniu swojego miejsca w Życiu, swojego Czasu, swojej własnej Historii… Troszeczkę…”

* * *

Gdy w moje ręce wpadła książka Roksany Kulik, ogarnęły mnie pewne wątpliwości. Okładka nie wygląda zachęcająco, ale opis fabuły wydaje się dość ciekawy, wręcz ponad przeciętny. Od razu rzuca mi się w oczy znaczek „+18”, który wywołuje u czytelnika ciekawość i oczywiście przyciąga. „Siewca Historii” nie jest pierwszą książką autorki, więc jestem bardziej wymagająca. Po kilku minutach zapoznawania się z częścią zewnętrzną, zerkam do środka. Na pierwszej stronie pojawia się napis: powieść „yaoi” – dla niewtajemniczonych, oznacza to związki męsko-męskie. Potem autorka z łatwością, wciągnęła mnie w świat przez siebie stworzony i  po prostu nie mogłam oderwać się od lektury, jednak na krótko.

Prolog ocieka wielką tajemnicą. Zostaje nam ukazana postać wyróżniająca się wyglądem, która tylko zaostrza naszą ciekawość. Więc brniemy dalej by poznać bohaterów książki i rozwiązać tajemnicę: kim jest ów długowłosy młodzieniec. Jest to dosyć proste zadanie, ponieważ pojawia się on nam już na samym początku, wraz z grupką grabieżców. Przez kolejne strony, autorka zapoznaje nas z przeszłością bohaterów i ich przygodami. Jest tu niezły zamęt, w ogóle nie mogłam się połapać kto jest kim, gdyż Roksana Kulik zarzuciła nas wieloma imionami, czy ksywkami. Przez kilka rozdziałów żyłam w ciągłej nieświadomości o kim tak w ogóle czytam.

„Siewca Historii” to książka fantasy – to jeden z moich ulubionych gatunków literackich i chyba na każdym kroku o tym wspominam – jednak czegoś mi brakowało w tej pozycji. Opisy niektórych sytuacji były dla mnie niepełne i czasem ciężko było się połapać o co chodzi. Akcja toczy się w średniowieczu, więc autorka częstuje czytelników ciekawymi obrazami otoczenia, które sprawiają, że łatwiej nam jest wszystko sobie wyobrazić. Dodatkowo w krótkim czasie możemy zorientować się skąd pojawiło się to +18 na okładce. Roksana Kulik przedstawia wiele sprośnych scen i to mało powiedziane. Książka na pewno jest kierowana do starszych odbiorców.
Przez pierwsze rozdziały wędrowałam z prędkością światła, jednak w pewnym momencie „Siewca Historii” stracił szybki rytm i zaczęło powiewać nudą. W końcu zauważyłam, że zmuszałam się do czytania książki. Jednak jakoś skończyłam lekturę i przyznaję, że nie był to czas stracony. Mimo, że czytałam kilka lepszych pozycji fantasy, to „Siewca Historii” chociaż ma kilka braków, też był niezły. Łatwo się czyta – język autorki nie jest trudny, a jej dopiski urozmaicają lekturę. 
Mogłabym rzec, że „Siewca Historii” jest raczej przeciętną pozycją.

O dziwo najlepszą częścią książki były wspomnienia bohaterów i ich historia. Bardziej ujmowała mnie przeszłość, niż teraźniejszość. To naprawdę dziwne zjawisko w moim wypadku, ponieważ w większości lektur tzw. powroty do przeszłości mnie zwyczajnie irytowały.

Podsumowując, „Siewcę Historii” mogę polecić, jednak specjalnie nie namawiam. Warto spędzić trochę czasu przy tej książce. To dość miła odmiana od typowych romansów, bo powieści „yaoi” typowymi nazwać nie można. Znajdziemy tu trochę akcji, ździebko wzruszających scen i wiele scen erotycznych. Jeśli ktoś potrzebuje czegoś „nowego” to ta książka jest w sam raz.  

Ocena: 6/10

Za zapoznanie się z lekturą, dziękuję:





Informacje:
Data premiery: 3 października 2012
Wydawnictwo: Otwarte
Ilość stron: 376
Czas czytania: 1 dzień
Ocena: 9/10
Trylogia: "Delirium" tom 2
Recenzja "Delirium" >klik<

Opis wydawnictwa:
Lena żyje w świecie, w którym [miłość] uznano za niebezpieczną chorobę, a ludzie poddawani są zabiegowi, po którym już nigdy nie będą mogli kochać. Tuż przed operacją dziewczyna zakochuje się w Aleksie. Ich wspólna ucieczka kończy się tragicznie... Wśród dymu i płomieni Lena widzi twarz ukochanego po raz ostatni.
Zrozpaczona przystępuje do ruchu oporu, by walczyć o wolność i [miłość]. Na jej drodze staje tajemniczy Julian.
Czy można pokochać największego wroga?

Jedna z 5 najlepszych książek według „The New York Times”
Kolejna powieść autorki obsypanego nagrodami „Delirium”

„Zaskakujące zwroty akcji sprawiają, że powieść czyta się w mgnieniu oka, a zakończenie jest tak niesamowite, że czytelnik pozostaje w totalnym osłupieniu”.
„The Horn Book”

* * *

Wyczekiwałam premiery „Pandemonium”, czyli drugiej części „Delirium” z ogromną niecierpliwością. Pierwsza książka z tej trylogii rzuciła mnie na kolana. Wprost nie mogłam się oderwać od lektury, a w przypadku „Pandemonium” jest to samo. Gdy przeczytałam pierwszą stronę, nie mogłam zamknąć książki i tak spędziłam cały dzień w łóżku z twórczością Lauren Oliver w łapach. Czy był to czas stracony? Nie, na pewno nie.

Ponownie przenosimy się do rzeczywistości, gdzie miłość została uznana za chorobę. Lena staje się Odmieńcem [osoba, która nie została poddana zabiegowi] i zamieszkuje teraz Głuszę. Jednak życie nie jest tam tak proste jak mogło się wydawać. To codzienna walka o przetrwanie, niewinni ludzie giną. A główna bohaterka żyje jedynie dzięki obcym ludziom, którym nie wie czy ufać.
„Pandemonium” dzieli się na dwa działy, które zmieniają się naprzemiennie. Życie Leny w Głuszy jest opisywane jako „Wtedy”. Za to „Teraz” ukazuje nam całkowicie przemienioną dziewczynę, gotową do walki dla sprawy. Pod przykrywką zamieszkuje Nowy York i staje się członkinią ruchu oporu. Jej misją jest obserwacja Juliana – chłopak jest twarzą organizacji, która promuje zabiegi u osób młodszych, gdy operacja ta w większości przypadkach może zakończyć się śmiercią. W wyniku wielu zdarzeń, Lena zostaje uwięziona wraz z Julianem i oboje muszą walczyć o swoją wolność. Z początku wszystko ich dzieli. Światopogląd, rodzaj życia i wiele innych rzeczy. Jednak z czasem znajdują wspólny język. Czy połączy ich jakieś uczucie? Czy Lena zdoła zapomnieć o innej, bardzo ważnej osobie?

„Przerywa i zaczyna śpiewać cicho: - All you need is love

Lauren Oliver stworzyła oryginalną fabułę i opracowała bardzo realistyczny świat. Który mimo tego, że przeraża to również pociąga. Czytelnik chce dowiedzieć się więcej o [miłości] w tamtej rzeczywistości. W końcu zawsze najlepiej smakuje ten ‘zakazany owoc’. „Pandemonium” jako lekturę młodzieżową, ale nie tylko, czyta się bardzo szybko. Jednak po zakończeniu książki, po prostu nie można wyjść z szoku. Jak dla mnie jest to jedna z tych pozycji, które pozostawiają czytelnika w nastroju do rozmyślań. Ciągle myślałam nad tym co dalej, jak potoczy się życie głównej bohaterki i gdybym miała pod ręką, na pewno od razu sięgnęłabym po kolejną część. 

A jak już przechodzimy do bohaterów, to wspomnę o nich trochę więcej. Otóż w „Pandemonium” poznajemy wiele nowych postaci, które znaczenie różnią się charakterem. Muszę przyznać, że nie wszystkich darzę sympatią, ale Luren Oliver naprawdę dobrze ich wykreowała i dlatego przymykam oko. Do tego możemy zaobserwować zmiany jakie zachodzą w głównej bohaterce. Z nieporadnej Leny, zmienia się w silną Lenę Morgan Jones. Od razu nachodzi mi na myśl Katniss Everdeen z „Igrzysk Śmierci”. Wiele osób porównywało „Delirum” do „Igrzysk…” i stwierdzałam, że to jakiś chwyt reklamowy, jednak „Pandemonium” łączy coś z wcześniej wspomnianą trylogią. To walka na śmierć i życie o to samo, czyli wolność.

„Ja, nowa Lena, nie rodzę się tak od razy.
Krok po kroku, a potem centymetr po centymetrze.
Czołgając się, ze skurczonymi wnętrznościami, czując w ustach smak dymu.
Pełzając po ziemi jak robak.
To właśnie tak przychodzi na świat nowa Lena”

Lektura, zresztą jak każda ma minusy. Jednym z nich i to bardzo poważny jest nie do końca zaskakująca fabuła. Niektórych rzeczy się domyśliłam, jednak element zaskoczenia i tak był. Z tego powodu nie sądzę by było to kłopotem przy czytaniu. Do tego Lauren Oliver potrafi nas tak zaciekawić, że większości błędów nie zauważamy. "Pandemonium" określiłabym bombą emocji. Właśnie tak rozmaitymi odczuciami karmi nas autorka. 

Odpowiedź na pytanie: „Czy polecam?” - jest raczej oczywista. Więc jeśli nie zapoznaliście się z „Delirium” to radzę nadrobić zaległości. Naprawdę warto.

Ocena: 9/10

Za możliwość zarażenia się 'delirią', dziękuję:




Informacje:
Data premiery: czerwiec 2010 r.
Wydawnictwo: Multi-Service Sp. z o.o.
Ilość stron: 460
Ocena: 5/10

Opis wydawnictwa:
Czy z burzowej chmury można uczynić chorągiew dla armii? I czy może to zrobić dziewczyna, która ani nie ma armii, ani nawet zamiaru, by wybierać się na jakąś wojnę? Esme ma tylko jedno małe marzenie – zasłużyć na srebrną bransoletę będącą znakiem jej klanu czarownic… jednakże żyje w świecie, gdzie rządzą kaprysy sił przeznaczenia… a one mogą wszystko. Jedną kroplę wody potrafią zamienić w huczący wodospad. Czy dzielny rycerz jest w stanie samotnie zatrzymać szaleńczą szarżę pancernej jazdy? Nie wydaje się to możliwe… chyba, że w walkę wtrącą się demony losu. One z jednego rzuconego kamienia mogą zrobić kamienną lawinę…Mistrzyni Burz to opowieść o magii, intrygach, pojedynkach i zuchwałej wyprawie podjętej w celu odnalezienia zaginionego królestwa. Ale również jest to opowieść o szukaniu własnej drogi – przez rycerza, który podróżuje przez świat z magicznym mieczem i przez młodą wiedźmę starającą się zrozumieć swój magiczny talent.

* * *

Fantasy jest jednym z moich ulubionych gatunków literackich. Czytając „Mistrzynię burz” zdałam sobie sprawę, że rzadko kiedy sięgam po dzieła polskich autorów. Nie wiem dlaczego, ale mam jakiś uraz do polskich pisarzy i wiem, że dużo przez to tracę. Chyba pora nadrobić zaległości, prawda?
Waldemar Płudowski jest polskim pisarzem, „Mistrzyni burz” to jego pierwsze większe dzieło, które zostało wydane przez „Multi Service” w 2010 roku. Dopiero teraz miałam okazję sięgnąć po tę lekturę i wydaje mi się, że mimo kilku minusów, nie był to czas całkowicie stracony. Można powiedzieć, że „coś” w tej książce jest.

Autor wprowadza nas do świata magii, gdzie spotkać można rycerzy, czarownice i wiele istot nadnaturalnych. To właśnie tam poznajemy głównych bohaterów, którzy w najbliższym czasie uzyskują cel, do którego bacznie dążą. Mowa o rycerzu Michale, któremu przypisana jest sława, lecz droga do niej nie jest łatwa. Następnie pojawia się Esme – czarodziejka starająca się dołączyć do wielkiego klanu czarownic, lecz nie jest tam całkowicie mile widziana. I tak właśnie Waldemar Płudowski prowadzi postacie jak za rączkę w coraz gorsze zasadzki i bitwy pełne rozlewu krwi. 
Gildia Ebola, jest organizacją, której nie cechuje dobroć. Są wrogami czarownic, co gorsza dość potężnymi by uznać ich za wysokie zagrożenie. Esme znajduje się w samym środku tlącego się ognia jakim jest spór między Gildią, a Barreine Itt – wcześniej wspomnianego klanu czarownic. Na tym oparta jest cała fabuła tej wielowątkowej książki.

Jak już piszę o głównych bohaterach to od razu ich ocenię. Z początku miałam nadzieję, że Michał nie okaże się typowym rycerzykiem z gorącą głową. Niestety musiałam się zawieść. Charakter stworzony przez autora, akurat dla tej postaci sprawiał, że za każdym razem gdy stawał się on narratorem to miałam dość książki. Mężczyzna, któremu przypisane jest sława i bogactwo. Nosi ze sobą legendarną tarczę i miecz, ma wspaniałe nieustraszone pegazy i nie wiadomo co jeszcze.
Esme Loe została obdarzona ostrym charakterkiem. Czarownicę polubiłam, chyba jako jedyną z całej lektury. Jest dynamiczna, nie poddaje się i nic nie przychodzi jej z wielką łatwością, jak Michałowi. Walczy nie dla siebie, lecz innych i to sprawiało, że postać stawała się przyjemniejsza.

Pierwszym minusem, który rzucił mi się w oczy to brak wyjaśnienia czegokolwiek. Strasznie ciężko było mi wciągnąć się, w tę książkę. Nie miałam pojęcia o co chodzi, wiem że jakaś czarownica została porwana przez jakąś dziwną gildię, ale co dalej? Przewracam stronę, a tam wielki napis „Dwa lata później”. A zaczynało się tak emocjonująco. W kolejnych rozdziałach napięcie całkowicie opadło i zostałam lekko zanudzana. Raz na jakiś czas odbywała się walka, która trwała chwilę i brakowało w niej dreszczyku. Następnie zostaje przedstawiona stereotypowa „zła królowa” – ile razy powtarzał się ten motyw? Chyba nie można tego zliczyć.  No i brak klimatu. Od czasu do czasu opisy krajobrazu, a tak to nic. Rzeczą, którą uwielbiam w książkach fantasy są właśnie opisy czarujących okolic. Jak na książkę o czarownicach, znalazłam w niej mało informacji o magii. Autor nie odpowiedział na wiele pytań i pozostawia niedosyt. Mimo tego w lekturze znajdzie się kilka wartościowych elementów. Można rozważyć przeznaczenie, poczucie wolności i inne ważne dla człowieka sprawy. Często z tego powodu „Mistrzyni burz” skłaniała mnie do przemyśleń i wprawiała w melancholijny nastrój. Fabuła jest rozbudowana, jednak brakuje tu zwrotów akcji, które wciągałyby i szokowały czytelnika.

Nie jestem pewna, czy „Mistrzyni burz” jest książką, którą będę komukolwiek polecać. „Przeczytane-zapomniane” – tak mogę określić tą powieść. Z racji tego, że jest to pierwsza wielokartkowa praca Waldemara Płudowskiego, nie oceniam jej nisko i czekam na kolejne dzieła tego autora.

Ocena: 5/10





Nareszcie moje wakacje się zakończyły i mogę wrócić do blogowania. Przez ten czas przeczytałam kilka ciekawych pozycji i mam zamiar w najbliższym czasie je zrecenzować, jeśli oczywiście czas i wena mi na to pozwolą. Póki co nadal rozpakowuję walizy i robię generalny porządek w pokoju. To wszystko doprowadza mnie do szału, w końcu nie mam czasu sięgnąć po kolejną książkę, która kurzy się na półce.

Zanim ukażę Wam mój nowy stosik, podsumuję ostatnią ankietę, która dotyczyła ulubionej wersji wampira. Zacznę od najniższego miejsca.
5) Bram Stoker "Dracula"[1 głos]
4) J. Frost "Nocna łowczyni" ; A. Rice "Kroniki wampirów"; Ch. Harris "Czysta krew" [ po 3 głosy]
3) Duet Cast "Dom nocy" [6 głosów]
2) S. Meyer "Zmierzch" [11 głosów]
1) L. J. Smith "Pamiętniki wampirów"; R. Mead "Akademia wampirów" [po 13 głosów]

8 głosów otrzymał podpunkt "Inne"

Dziękuję za udział w ankiecie i zapraszam do kolejnej :)

A teraz pora na stosik, za który mam zamiar niedługo się zabrać. Tradycyjnie przepraszam za przerażającą jakość.




Od góry:
1) William Szekspir "Makbet"
2) Johann Wolfgang Goethe - już przeczytane i zapewne sięgnę po tę książkę jeszcze raz.
3) Waldemar Płudowski "Mistrzyni burz" - prezent od nieznajomego, za który zabieram się w pierwszej kolejności.
4) Graham Masterton "Ciało i krew" - zdobycz z "Taniej książki"
5) Nicholas Sparks "Ostatnia piosenka" - książkę mam już za sobą + j.w.
6) Brunonia Barry "Wróżby z koronek"
7) Nicholas Sparks "Trzy tygodnie z moim bratem" - z biblioteki
8) N. Sparks "Anioł Stróż" - j.w.
9) N. Sparks "Na zakręcie" - j.w.
10) Kat Richardson "Greywalker" - j.w.




W najbliższym czasie nie będę miała szansy napisania recenzji i zaglądania na wasze blogi. Cóż, w końcu wakacje i zbliża się mój wyjazd. Możliwe, że do końca sierpnia, nie będę aktywną uczestniczką blogosfery, lecz jest małe prawdopodobieństwo, że uda mi się umieścić jakąś recenzję.

W każdym razie widzimy się we wrześniu :) 

Pozdrawiam!
Informacje:
Autorka: Gail Carriger
Tytuł: "Bezduszna"
Tytuł oryginału: "Soulless"
Data premiery: marzec 2011
Wydawnictwo: Prószyńsi i S-ka
Ilość stron: 320
Czas czytania: 3 dni
Seria "Protektorat parasola":
1. "Bezduszna"
2. "Bezzmienna"
3. "Bezgrzeszna"
4. "Bezwzglęna"
5. "Timeless" (premiera zagraniczna: marzec 2012)

Opis wydawnictwa:

Po pierwsze, Alexia nie ma duszy. Po drugie, jest starą panną, której ojciec był Włochem, a teraz nie żyje. Po trzecie, została zaatakowana przez wampira, co stanowi oburzające naruszenie zasad dobrego wychowania. A dalej? Sprawy lecą na łeb, na szyję, gdyż ów wampir przypadkowo ginie z jej ręki, a nieznośny lord Maccon (hałaśliwy, gburowaty i zabójczo przystojny wilkołak) z rozkazu królowej Wiktorii wszczyna śledztwo. Jedne wampiry znikają, inne pojawiają się znienacka, jakby wyrastały spod ziemi, a podejrzenia padają na Alexię. Czy nasza bohaterka zdoła rozwiązać zagadkę skandalu, który wstrząsnął londyńską socjetą? Czy charakterystyczna dla bezdusznych umiejętność neutralizowania sił nadprzyrodzonych okaże się pomocna, czy raczej przysporzy jej wstydu? I co najważniejsze - kto naprawdę zawinił? I czy podadzą ciasto z kajmakiem?

~~ * * * ~~

Wyobrażacie sobie człowieka bez duszy? Gdy zamykam oczy i myślę o takiej osobie, ukazuje mi się pusta skorupa, która z wielkim trudem się porusza i praktycznie nie przypomina postaci ludzkiej. Oczy ukazujące nicość, wychudzenie, wypadające włosy. Jedno wielkie wyniszczenie. Jednak Gail Carriger przedstawiła całkowicie inaczej takiego osobnika, a raczej osobniczkę płci pięknej. Otóż Alexia Tarbotti jest bezduszną, inaczej nadludzką. W  dodatku o ciętym języku. Dzięki temu od razu zdobyła moją sympatię.

Gail Carriger to pseudonim pisarski Tofy Borregaard autorki fantastyki osadzonej w stylu steampunk. Jej pierwsza powieść „Bezduszna” została wydana w 2009 roku na zagranicznym rynku, u nas pojawiła się dopiero w 2011.

Powieść opowiada o wcześniej wspomnianej Alexii Tarbotti – bezdusznej. Na czym polegają moce takiej postaci? No, bo oczywiście jakieś zdolności musi mieć. Otóż za dotknięciem neutralizuje wszelkie właściwości nadnaturalnych. Wilkołaki zmieniają się z powrotem w ludzi, a wampirom chowają się kły. Główną bohaterkę poznajemy na pewnym przyjęciu. W odosobnionym pomieszczeniu spotyka wampira, który zachowuje się bardzo niegrzecznie. Rzuca się na szyję panny Alexii z zamiarem wypicia jej krwi. Jednak jej moce dezorientuje hultaja. Niestety bohaterce wymyka się z ręki parasoleczka ze srebrnym rdzeniem i trafia w serce nieszczęśnika. I tak właśnie zaczynają się problemy naszej kochanej Alexii.
W mieście zaczynają ginąć wampiry, a na ich miejsce wskakują trutnie – świeżo upieczeni krwiopijcy. Pośród nadnaturalnych wrze. Nikt nie wie kto jest zamieszany w tego typu zbrodnie. W samym środku tego zamieszania znalazła się panna Tarbotti. Czy uda jej się rozwiązać tę zagadkę?

Główna bohaterka od razu wywołała u mnie sympatię. Jest bezczelna, w pewien sposób bezwstydna i prostolinijna. A do tego kocha książki i ciasto z kajmakiem. To tak jakbym widziała siebie w XIX wieku. Właśnie, dzięki niej książka stała się tak smakowitym kąskiem. Alexia nadzwyczajnie ciekawiła mnie swoją osobowością. Gdy po raz pierwszy panna Tarbotti spotyka milorda Maccona – wilkołaka, alfę stada – możemy wyczuć typową  napiętą atmosferę. Czytelnik od razu wie, że czai się jakiś romansik. Ten wątek bardzo mi się podobał. Dodawał do lektury szczyptę pieprzu, jeśli wiecie co mam na myśli.

Co do fabuły – jest ona ciekawa. Muszę przyznać, że dopiero po setnej stronie wczułam się w historię głównej bohaterki. Może za późno, ale to zawsze coś. Gdy już zostałam wrzucona w wir wydarzeń, nie mogłam oderwać się od „Bezdusznej”. Chciałam wiedzieć co stanie się z Alexią, lordem Macconem i z grupą zagubionych trutni. Lektura trzyma w napięciu, chociaż były momenty gdzie powiało nudą i miałam ochotę przekartkować kilka tych stron. Autorka zwracała wielką uwagę na stroje bohaterów i wygląd otoczenie i czasem te opisy były wręcz męczące. Mimo tego wybaczam Gail Carriger, ze względu na tak sympatyczne postacie.

Czy jest to typowy paranormal romance. Na pewno nie. Elementy steampunku bardzo mi się podobały, mimo, że nie było ich tak dużo jakbym chciała. To dodało książce jakąś dozę oryginalności. Chociaż spotykałam się z podobnymi „wrogami” jacy występują w „Bezdusznej” to muszę przyznać, że nie irytowała mnie ta lekka przewidywalność.

Książkę polecam. Tak jak wcześniej wspomniałam to nie literatura z najwyższej półki, ale miło spędziłam przy niej czas. Oczywiście dopiero wtedy, gdy przebrnęłam przez pierwsze, dość nużące sto stron. Nauczyłam się, że nie warto tak szybko zniechęcać się do lektury.

Ocena: 8/10









Informacje:
Autorka: Cynthia Hand
Tytuł: "Anielska"
Tytuł oryginału: "Hallowed"
Data premiery: marzec 2012
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 336
Czas czytania: 1 dzień
Cykl "Nieziemska":
Tom 1 - "Nieziemska"
Tom 2 - "Anielska"
Tom 3 - "Boundless" (22 stycznia 2013)

Opis wydawnictwa:

W bestsellerowej powieści Nieziemska Clara Gardner poznała swój cel, odkryła, po co została zesłana na ziemię jako anioł. Stawiła czoło pożarowi ze swoich wizji i ocaliła z płomieni uwodzicielskiego, tajemniczego Christiana.

Lecz pożar był zaledwie początkiem. Wciągana coraz głębiej w świat aniołów, w coraz bardziej gwałtowną walkę dobra i zła, Clara doświadcza nowych przerażających wizji. Czy wskażą jej nowe zadanie? I podpowiedzą, który z dwóch chłopaków jest jej przeznaczony: Christian, którego darzy skomplikowanym uczuciem, czy Tucker, dla którego miłość Clary może okazać się najstraszliwszą groźbą…

~ * * * ~

„Anielska” jest drugą powieścią z cyklu „Nieziemska”, którą zapoczątkowała książka o tym samym tytule. Muszę przyznać, że nie byłam pewna co do sięgnięcia po kolejną część. Wahały mną sprzeczne uczucia, ale na szczęcie moja niechęć do pozostawiania nieskończonych serii zwyciężyła. Dzięki temu „zboczeniu zawodowemu” mogłam zapoznać się z kolejnymi przygodami głównej bohaterki – Clary.

Cynthia Hand jest świeżo upieczoną amerykańską autorką. Jak na pierwsze powieści muszę przyznać, że spisała się nieźle. Może nie jest to literatura z najwyższej półki, lecz typowa młodzieżówka z wątkiem paranormalnym, ale miło mi się ją czytało. Książka opowiada o Clarze, młodej szesnastoletniej anielitce. Z ostatniej części wiemy, że nie wypełniła do końca swojego zadania. O co chodzi? Otóż każdy anielita otrzymuje takowe – często polega ono na ochronie jakiegoś człowieka przed złym końcem. Dziewczyna boi się kary, którą ktoś może na nią znieść. Jednak te problemy wypadają jej z głowy, gdy miasto odwiedza Czarne Skrzydło. Upadły anioł pragnie zemścić się na Clara za ranę, którą od niej otrzymał. Anielitka jednak bardziej boi się o życie swojego ukochanego, które wisi na włosku. Dodatkowo nawiedzają ją kolejne dziwne wizje, które przepowiadają zły koniec kogoś bardzo ważnego i bliskiego dla jej serca. Następnie jej podejrzenie wzbudza zachowanie brata. Clara zadaje sobie pytanie: Co tu się dzieje?

I część z cyklu "Nieziemska"
Fabuła jest zagmatwana. Pełno w niej wątków i tajemnic, które czytelnik pragnie rozwiązać. Przy tej lekturze nie można się nudzić. „Anielska” opowiada o wielu problemach dość niezwykłej nastolatki. Tych rodzinnych, tych związanych z przyjaciółmi, oraz chłopcami. Clara jest wplątana w niesłychanie trudny do rozwiązania trójkąt miłosny. O dziwo nie byłam nim zdegustowana, w końcu to walka serca z przeznaczeniem. Bardzo mi się podobało, że autorka nie ukazała bohaterki jako smarkatej nastolatki, która najzwyczajniej nie wie kogo wybrać. Clara to jak na swój wiek dojrzała dziewczyna, którą los zmusił do podejmowania niebywale trudnych decyzji.

„Odbija mi już do tego stopnia, że parę razy wymknęłam się do niego w  środku nocy i patrzyłam jak śpi, tak na wszelki wypadek, gdyby –bo ja wiem – jego kolekcja komiksów uległa nawet samozapłonowi. To było głupie  i dość straszne, przyznaję, bardzo w stylu Edwarda Cullena, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.”

III tom - "Boundless"
„Anielską” czyta się z łatwością. Lekturę pochłonęłam w jeden wieczór, który w ogóle mi się nie dłużył. Książkę mogę uznać za uprzyjemnieniem czasu, a nie karą zesłaną przez los. Moją sympatię wzbudziły stworzeni bohaterowie. Nie byli oni specjalnie wykreowani, ale nie irytowali mnie, aż tak bardzo. Naprawdę byłam tym zdziwiona. W końcu w dużej mierze w książkach typu paranormal romance spotykamy się z kiepsko wykreowanymi bohaterami, którzy podejmują jak najgorsze decyzje, tylko po to by ich życie stało się trudniejsze. Na szczęście Clare i reszta starała ułatwić sobie własną egzystencję, a nie przeciwnie.
Dodatkowo widać, że książka jest dopracowana pod względem fabuły. Cynthia Hand odsłania przed nami co nowe tajemnice postaci i przeszłości. Ładnie wykreowana została rasa anielitów. Autorka idealnie skonstruowała system jaki panuje pośród nich i z łatwością nam to przedstawiła.
Książka nie ma na zadaniu przedstawiania co stronę akcji. To raczej szybkie dochodzenie do prawdy jest podstawą tej lektury.  Mimo tego nie zostałam zanudzona na śmierć. Cieszyłam się rozwiązując co nowe problemy z Clarą.

Muszę przyznać, że „Anielska” spodobała mi się bardziej od pierwszej części, czyli „Nieziemskiej”. Bardziej trzymała w napięciu, a dochodzące nowe problemy zachęcały do czytania kolejnych stron. Tom pierwszy opierał się na jednym wątku, przez którego byliśmy skazani brnąć. Nie mieliśmy szansy odkrywania co stronę coraz to ciekawszych tajemnic. „Anielska” to kompletne przeciwieństwo. Clara w końcu pokazała, że nie jest głupiutką nastolatką, a reszta jej przyjaciół dorosła od czasu „Nieziemskiej”.

Mogę polecić tę lekturę, jest lekka i przyjemna. Można rzec, że to „wakacyjna powieść”. Jeśli ktoś dopiero zaczyna ten cykl to muszę powiedzieć, żeby zbyt szybko się nie zniechęcał. Cynthia Hand dopiero w „Anielskiej” odsłania swój potencjał.

Ocena: 8/10








Informacje:
Autorka: Tanya Huff
Tytuł: "Cena krwi"
Tytuł oryginalny: "Blood price"
Data premiery: czerwiec 2012
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie: II
Ilość stron: 400
Czas czytania: 2 dni
Seria o Vicki Nelson:
1. "Cena krwi"
2. "Ślad krwi:
3. "Linie krwi"

Opis wydawnictwa:

Na początku była zbrodnia. Śmierć, krew, brutalnie rozszarpane ciało ofiary. Makabra.
Vicki Nelson, była policjantka i prywatny detektyw, słyszała krzyk w metrze, ale nie zdążyła na ratunek. Mogła tylko okryć ciało nieszczęśnika własnym płaszczem.
Ten LUDZKI gest uwikłał ją w śmiertelnie niebezpieczny pościg za seryjnym zabójcą opętanym NIELUDZKĄ żądzą zniszczenia.
Nie do końca LUDZKA jest także jedyna osoba, która może pomóc Vicki. Jednak wobec monstrualnego zła czającego się w mieście, pani detektyw nie pozostaje nic innego, jak połączyć siły z Henrym Fitzroy'em, nieślubnym synem Henryka VIII i pięćsetletnim wampirem.

~* * *~

Krwiopijcy, pijawy, nosferatu, strzygi. Wampiry można spotkać wszędzie, mimo wszystko najczęściej w literaturze młodzieżowej, odkąd „Zmierzch” znalazł się na polskich półkach. Trzeba przyznać, że książki z tymi nadnaturalnymi postaciami są często dość schematyczne. W końcu ile można czytać o zakochanych krwiopijcach. Jednak „Cena krwi” ma w sobie coś całkowicie innego. To mieszanka kryminału i wampirów. Coś na tyle oryginalnego by chapsnąć ten kąsek.

Okładka wydania I
Autorka Tanya Huff jest urodzoną w 1956 roku, kanadyjską pisarką. Największą sławę zdobyła jej seria z Vicki Nelson, którą zapoczątkowała właśnie „Cena krwi”, o której za chwilę mowa. Na podstawie książek powstał serial pod tytułem „Więzy krwi”, nie miałam jeszcze okazji na niego zerknąć i myślę, że nadrobię stracony czas. Szczególnie, że lubię obejrzeć ekranizację, gdy książkę mam za sobą.

„Cena krwi” opowiada o prywatnej detektyw Vicki Nelson, niegdyś policjantce. Niestety przez pogarszający się wzrok, musiała opuścić stanowisko i rozpoczęła własny biznes. Jej życie toczyło się, jak się toczyło, ale pewnego dnia kobieta znalazła się na miejscu okrutnej zbrodni. Okazuje się, że po mieście grasuje seryjny morderca. Vicki otrzymuje zadanie od dziewczyny jednej z ofriar. Od tamtej pory młoda detektyw zaczęła interesować się bardziej tą sprawą, przez co trafiła w sam środek nadnaturalnych problemów. Została „zmuszona” do współpracowania z wampirem Henrym Fitzroyem, który jest bardziej ludzki, niż może się wydawać. Vicki powoli odkrywa całkowicie inny świat, pełen rzeczy, o jakich można śnić w najgorszych koszmarach. Jak ułoży się jej życie?

Fabuła jest wciągająca, ale nie wystarczająco. Czasem mi czegoś brakowało, ale Tanya Huff wywołała u mnie emocje, które wynagrodziły ten mały minus. Podczas czytania towarzyszyła mi ta specjalna atmosfera, która trzyma w napięciu i nie chce puścić. Starałam się rozwiązać zagadkę wraz z główną bohaterką, którą o dziwo polubiłam. Była odważna, dojrzała i naprawdę sympatyczna. Mogę powiedzieć, że chciałabym ją za przyjaciółkę. Najczęściej spotykam się z głupkowatymi postaciami, które umysłem przypominają dość niedojrzałą bandę, szczególnie jeśli chodzi o wampiryczne powieści. Jednak Tanya Huff skonstruowała przemyślanych bohaterów i każdy z nich ma w sobie coś specjalnego. Nie spotkałam się z jakąkolwiek postacią, której bym nie darzyła sympatią. Dodatkowo muszę pochwalić autorkę za niezłe poczucie humoru. Vicki Nelson cięła ripostami jak ostrym mieczem i nie tylko ona. Kilka razy uśmiechałam się jak głupia do książki, a u mnie to naprawdę rzadko występujące zjawisko.

„Cenę krwi” muszę uznać za początek dość oryginalnej serii. Wampiry, detektywi i zbrodnie. Ta mieszanka spodobała mi się. Szczególnie wątek związany z policją i redakcją był ciekawy. Tanya Huff genialnie opisała reakcje ludzi na niebezpieczeństwo i zazdrość jaką wywołuje sukces innych. Wywołała u mnie obrzydzenie, tak jak Suzanne Collins opisem mieszkańców Panem w  trylogii „Igrzysk Śmierci”.
Język jest prosty, książkę czyta się naprawdę szybko. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam wertować ostatnie strony lektury.  „Cena krwi” jest podzielona na rozdziały. W każdym z nich możemy spotkać się z innym bohaterem. Nieszczególnie lubię tego typu fragmentację, jednak w tym przypadku było to bardzo pomocne. Możemy podpatrzeć kolejne ruchu zabójcy, wampira i oczywiście naszej głównej bohaterki. Minusem jest to, że nie wołałam po zakończeniu książki „jeszcze”. Nie ciągnie mnie specjalnie do kolejnych części mimo, że chętnie je przeczytam. Wydaje mi się, że muszę jeszcze przetrawić tę lekturę, zakończenie powinno zachęcać do sięgnięcia po kontynuacje. Jednak „Cena krwi” tak jakby zamknęła rozdział i nie podpisała „to be continued”.

Oczywiście muszę zwrócić uwagę na okładkę, która mnie urzekła. W szczególności czarne oczyska wampira. Przyciąga wzrok, nieprawdaż?  Muszę przyznać, że przypadła mi do gustu bardziej oprawa z drugiego wydania. Aż kipi z niej tajemniczość, która jest naprawdę pociągająca w literaturze.

Podsumowując, mimo kilku minusików mogę polecić tę książkę. Szczególnie wszystkim fanom zagadek, bądź wampirów. „Cena krwi” to pozycja, na którą warto zwrócić uwagę, ponieważ można przy niej nieźle spędzić czas. No i musicie poznać Vicki Nelson, może ktoś znajdzie w niej wzór do naśladowania?

Ocena: 8/10


Za możliwość przeczytania "Ceny krwi" dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.









Jak zauważyliście licznik przekroczył już 10 000 tysięcy. Gdy to zobaczyłam to oniemiałam. Nigdy nie sądziłam, że w tym czasie [8 miesięcy] zdobędę aż tylu odwiedzających i 131 obserwujących. Tak naprawdę zakładając tego bloga, miałam tylko cichą nadzieję, że wyjdzie z tego coś więcej. A tutaj taka miła niespodzianka.

Z tego powodu chciałam wam podziękować za to, że mnie odwiedzacie. Czytacie to co tutaj bazgrzę i komentujecie. Niby to nic wielkiego, ale naprawdę się z tego cieszę. Długo szukałam swojego hobby i gdy wszyscy mieli coś czym się zajmowali to ja zostałam z niczym. Jednak, gdy odnalazłam "blogosferę", poczułam, że to jest to "coś". Od zawsze marzyłam o pisaniu, ale nigdy nie wprowadzałam swoich planów w życie. 

Mam nadzieję rozwinąć moje "zdolności", ponieważ mam wrażenie, że recenzje, które piszą to troszkę kuleją Staram się poprawiać błędy, ale niestety nie zawsze je znajduję. 

W każdym razie jeszcze raz pragnę podziękować :) Liczę na to, że będziecie śledzić moje poczynania przez przyszłe miesiące.  

Pozdrawiam! 
Informacje:
Autorka: Suzanne Collins
Tytuł: "Kosogłos"
Tytuł oryginalny: "Mockingjay"
Data premiery: listopad 2010
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 376
Czas czytania: 2 dni
Trylogia "Igrzysk Śmierci":
Tom 1 - "Igrzyska Śmierci" [recenzja]
Tom 2 - "W pierścieniu ognia" [recenzja]
Tom 2 - "Kosogłos"

Opis wydawnictwa:

Katniss Everdeen wraz z matką i siostrą mieszka w Trzynastce - legendarnym podziemnym dystrykcie, który wbrew kłamliwej propagandzie Kapitolu przetrwał, a co więcej, szykuje się do rozprawy z dyktatorską władzą.
Katniss mimo początkowej niechęci, wykończona psychicznie i fizycznie ciężkimi przeżyciami na arenie, zgadza się zostać Kosogłosem - symbolem oporu przeciw kapitolińskiemu tyranowi.

~* * *~

Gdy sięgałam po pierwszą część „Igrzysk Śmierci” skakałam z radości. Najzwyczajniej cieszyłam się, że mam okazję do przeczytania tej trylogii. Przecież tyle osób ją tak dobrze oceniało, że zapał do niej udzielił się i mi. Jednak podczas czytania „Kosogłosa” towarzyszył mi ukryty, wewnętrzny smutek. W końcu zapowiada on koniec mojej przygody z Katniss i innymi bohaterami. Bardzo przywiązałam się do wszystkiego co stworzyła Suzanne Collins i ciężko mi było się z tym rozstać. 

„Mam się stać Kosogłosem…”

Główna bohaterka zostaje przeniesiona do tajemniczego 13 dystryktu. Przez ostatnie wydarzenia ląduje w sali szpitalnej. Katniss po wszystkim co przeszła, załamała się. Peeta został uwięziony przez Kapitol, zapewne jest również torturowany. Do tego zbliża się praktycznie nieunikniona walka o wolność. A rebelianci potrzebują właśnie jej – młodej dziewczyny, która musi podejmować decyzje, których nie podjąłby w pełni dorosły człowiek. Jak ma pomóc innym, skoro nie potrafi pomóc sama sobie? Mimo tego dziewczyna podejmuje się zadanie i zostaje tytułowym „Kosogłosem”. Tym samym wplątuje się w sam środek krwawej bitwy, gdzie wszystkie sztuczki są dozwolone.

Trylogia „Igrzysk Śmierci” jest tą, o której można usłyszeć wszędzie. Czy to w pobliżu kin, czy księgarni. Rzecz jasna, że preferuję wersję papierową, ale nie można powiedzieć, że nie czekam na kolejne części ekranizacji. Jednak co takiego w tej historii spodobało się tak wielu ludziom? Urzekła mnie postać Katniss, która nie jest upiększana. Może wydawać się silna na pierwszy rzut oka, ale to nieprawda. Suzanne Collins ukazała jej słabości, zresztą tak jak wszystkich innych bohaterów. Przeczytałam ostatnio w jakiejś recenzji, że Katniss jest „pustą nastolatką”. Nie mogę się z tym zgodzić i to w żadnym wypadku. Określiłabym ją raczej mianem „zagubionej”. W końcu musi porzucić, życie jakie znała, nie dla siebie, lecz dla całego Panem. Czy ktoś chciałby poczuć na własnej skórze jak to jest być Kosogłosem? Trzymać na barkach dobro innych ludzi? Nie sądzę.

W „Igrzyska Śmierci” wplątany jest lekki romans między główną bohaterką, a dwójką chłopaków z jej dystryktu. I podobał mi się on, ponieważ to nie jest „wielka miłość od pierwszego wejrzenia” jak w większości książek, tylko coś co budowali od dłuższego czasu.

Kolejną sprawą jest szybko rozwijająca się fabuła. W książce cały czas się dzieje, a opisy akcji trzymają w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Możemy spodziewać się zaskakujących zwrotów akcji i obawiać się o życie każdego bohatera. W tej powieści nie można spodziewać się wielce szczęśliwego zakończenie, ponieważ życie wszystkich postaci wisi na włosku. Umierają ci dobrzy, z których śmiercią nie możemy się pogodzić i ci źli. Większość autorów piszących książki młodzieżowe stara się unikać usunięcia postaci ważnych, lecz Suzanne Collins nie bała się zaryzykować.
„Kosogłos” nie nudzi. Przez całą lekturę podążałam za losami Katniss niczym cień i czekałam na rozwiązanie wszystkich wątków. Trylogia od samego początku jest owiana wątkiem tajemnicy. Panuje tam zasada: nie ufania nikomu. I nie ma co się dziwić. W końcu w Panem każdy jest przeciwko sobie.

Z początku byłam zdegustowana zakończeniem, nie wiedząc, że przede mną jeszcze epilog. Pozostało mi to uczucie pustki, którego nienawidzę. Chęć do sięgnięcia po kolejne części, których nie ma. To prawda, wzruszyłam się, czytając ostatnie strony epilogu, ale czegoś mi brakowało. Z biegiem czasu, gdy trylogia „Igrzysk Śmierci” zaczęła kurzyć się na półce, zrozumiałam, że zakończenie jest tak naprawdę satysfakcjonujące. Zamknął się rozdział „Igrzysk…”, a otworzył nowy.

Jak zawsze polecam tę trylogię. Niby „literatura młodzieżowa”, ale uważam, że starsi  czytelnicy również powinni po nią sięgnąć. Suzanne Collins przedstawiła świat w sposób przerażający, lecz szczery. Możemy się tylko cieszyć, że nas nie spotyka taki koszmar jak bohaterów książki.
Ktoś jeszcze nie czytał? No to musi jak najszybciej nadrobić zaległości.

Ocena: 10/10








Obsługiwane przez usługę Blogger.