W najbliższym czasie nie będę miała szansy napisania recenzji i zaglądania na wasze blogi. Cóż, w końcu wakacje i zbliża się mój wyjazd. Możliwe, że do końca sierpnia, nie będę aktywną uczestniczką blogosfery, lecz jest małe prawdopodobieństwo, że uda mi się umieścić jakąś recenzję.

W każdym razie widzimy się we wrześniu :) 

Pozdrawiam!
Informacje:
Autorka: Gail Carriger
Tytuł: "Bezduszna"
Tytuł oryginału: "Soulless"
Data premiery: marzec 2011
Wydawnictwo: Prószyńsi i S-ka
Ilość stron: 320
Czas czytania: 3 dni
Seria "Protektorat parasola":
1. "Bezduszna"
2. "Bezzmienna"
3. "Bezgrzeszna"
4. "Bezwzglęna"
5. "Timeless" (premiera zagraniczna: marzec 2012)

Opis wydawnictwa:

Po pierwsze, Alexia nie ma duszy. Po drugie, jest starą panną, której ojciec był Włochem, a teraz nie żyje. Po trzecie, została zaatakowana przez wampira, co stanowi oburzające naruszenie zasad dobrego wychowania. A dalej? Sprawy lecą na łeb, na szyję, gdyż ów wampir przypadkowo ginie z jej ręki, a nieznośny lord Maccon (hałaśliwy, gburowaty i zabójczo przystojny wilkołak) z rozkazu królowej Wiktorii wszczyna śledztwo. Jedne wampiry znikają, inne pojawiają się znienacka, jakby wyrastały spod ziemi, a podejrzenia padają na Alexię. Czy nasza bohaterka zdoła rozwiązać zagadkę skandalu, który wstrząsnął londyńską socjetą? Czy charakterystyczna dla bezdusznych umiejętność neutralizowania sił nadprzyrodzonych okaże się pomocna, czy raczej przysporzy jej wstydu? I co najważniejsze - kto naprawdę zawinił? I czy podadzą ciasto z kajmakiem?

~~ * * * ~~

Wyobrażacie sobie człowieka bez duszy? Gdy zamykam oczy i myślę o takiej osobie, ukazuje mi się pusta skorupa, która z wielkim trudem się porusza i praktycznie nie przypomina postaci ludzkiej. Oczy ukazujące nicość, wychudzenie, wypadające włosy. Jedno wielkie wyniszczenie. Jednak Gail Carriger przedstawiła całkowicie inaczej takiego osobnika, a raczej osobniczkę płci pięknej. Otóż Alexia Tarbotti jest bezduszną, inaczej nadludzką. W  dodatku o ciętym języku. Dzięki temu od razu zdobyła moją sympatię.

Gail Carriger to pseudonim pisarski Tofy Borregaard autorki fantastyki osadzonej w stylu steampunk. Jej pierwsza powieść „Bezduszna” została wydana w 2009 roku na zagranicznym rynku, u nas pojawiła się dopiero w 2011.

Powieść opowiada o wcześniej wspomnianej Alexii Tarbotti – bezdusznej. Na czym polegają moce takiej postaci? No, bo oczywiście jakieś zdolności musi mieć. Otóż za dotknięciem neutralizuje wszelkie właściwości nadnaturalnych. Wilkołaki zmieniają się z powrotem w ludzi, a wampirom chowają się kły. Główną bohaterkę poznajemy na pewnym przyjęciu. W odosobnionym pomieszczeniu spotyka wampira, który zachowuje się bardzo niegrzecznie. Rzuca się na szyję panny Alexii z zamiarem wypicia jej krwi. Jednak jej moce dezorientuje hultaja. Niestety bohaterce wymyka się z ręki parasoleczka ze srebrnym rdzeniem i trafia w serce nieszczęśnika. I tak właśnie zaczynają się problemy naszej kochanej Alexii.
W mieście zaczynają ginąć wampiry, a na ich miejsce wskakują trutnie – świeżo upieczeni krwiopijcy. Pośród nadnaturalnych wrze. Nikt nie wie kto jest zamieszany w tego typu zbrodnie. W samym środku tego zamieszania znalazła się panna Tarbotti. Czy uda jej się rozwiązać tę zagadkę?

Główna bohaterka od razu wywołała u mnie sympatię. Jest bezczelna, w pewien sposób bezwstydna i prostolinijna. A do tego kocha książki i ciasto z kajmakiem. To tak jakbym widziała siebie w XIX wieku. Właśnie, dzięki niej książka stała się tak smakowitym kąskiem. Alexia nadzwyczajnie ciekawiła mnie swoją osobowością. Gdy po raz pierwszy panna Tarbotti spotyka milorda Maccona – wilkołaka, alfę stada – możemy wyczuć typową  napiętą atmosferę. Czytelnik od razu wie, że czai się jakiś romansik. Ten wątek bardzo mi się podobał. Dodawał do lektury szczyptę pieprzu, jeśli wiecie co mam na myśli.

Co do fabuły – jest ona ciekawa. Muszę przyznać, że dopiero po setnej stronie wczułam się w historię głównej bohaterki. Może za późno, ale to zawsze coś. Gdy już zostałam wrzucona w wir wydarzeń, nie mogłam oderwać się od „Bezdusznej”. Chciałam wiedzieć co stanie się z Alexią, lordem Macconem i z grupą zagubionych trutni. Lektura trzyma w napięciu, chociaż były momenty gdzie powiało nudą i miałam ochotę przekartkować kilka tych stron. Autorka zwracała wielką uwagę na stroje bohaterów i wygląd otoczenie i czasem te opisy były wręcz męczące. Mimo tego wybaczam Gail Carriger, ze względu na tak sympatyczne postacie.

Czy jest to typowy paranormal romance. Na pewno nie. Elementy steampunku bardzo mi się podobały, mimo, że nie było ich tak dużo jakbym chciała. To dodało książce jakąś dozę oryginalności. Chociaż spotykałam się z podobnymi „wrogami” jacy występują w „Bezdusznej” to muszę przyznać, że nie irytowała mnie ta lekka przewidywalność.

Książkę polecam. Tak jak wcześniej wspomniałam to nie literatura z najwyższej półki, ale miło spędziłam przy niej czas. Oczywiście dopiero wtedy, gdy przebrnęłam przez pierwsze, dość nużące sto stron. Nauczyłam się, że nie warto tak szybko zniechęcać się do lektury.

Ocena: 8/10









Informacje:
Autorka: Cynthia Hand
Tytuł: "Anielska"
Tytuł oryginału: "Hallowed"
Data premiery: marzec 2012
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 336
Czas czytania: 1 dzień
Cykl "Nieziemska":
Tom 1 - "Nieziemska"
Tom 2 - "Anielska"
Tom 3 - "Boundless" (22 stycznia 2013)

Opis wydawnictwa:

W bestsellerowej powieści Nieziemska Clara Gardner poznała swój cel, odkryła, po co została zesłana na ziemię jako anioł. Stawiła czoło pożarowi ze swoich wizji i ocaliła z płomieni uwodzicielskiego, tajemniczego Christiana.

Lecz pożar był zaledwie początkiem. Wciągana coraz głębiej w świat aniołów, w coraz bardziej gwałtowną walkę dobra i zła, Clara doświadcza nowych przerażających wizji. Czy wskażą jej nowe zadanie? I podpowiedzą, który z dwóch chłopaków jest jej przeznaczony: Christian, którego darzy skomplikowanym uczuciem, czy Tucker, dla którego miłość Clary może okazać się najstraszliwszą groźbą…

~ * * * ~

„Anielska” jest drugą powieścią z cyklu „Nieziemska”, którą zapoczątkowała książka o tym samym tytule. Muszę przyznać, że nie byłam pewna co do sięgnięcia po kolejną część. Wahały mną sprzeczne uczucia, ale na szczęcie moja niechęć do pozostawiania nieskończonych serii zwyciężyła. Dzięki temu „zboczeniu zawodowemu” mogłam zapoznać się z kolejnymi przygodami głównej bohaterki – Clary.

Cynthia Hand jest świeżo upieczoną amerykańską autorką. Jak na pierwsze powieści muszę przyznać, że spisała się nieźle. Może nie jest to literatura z najwyższej półki, lecz typowa młodzieżówka z wątkiem paranormalnym, ale miło mi się ją czytało. Książka opowiada o Clarze, młodej szesnastoletniej anielitce. Z ostatniej części wiemy, że nie wypełniła do końca swojego zadania. O co chodzi? Otóż każdy anielita otrzymuje takowe – często polega ono na ochronie jakiegoś człowieka przed złym końcem. Dziewczyna boi się kary, którą ktoś może na nią znieść. Jednak te problemy wypadają jej z głowy, gdy miasto odwiedza Czarne Skrzydło. Upadły anioł pragnie zemścić się na Clara za ranę, którą od niej otrzymał. Anielitka jednak bardziej boi się o życie swojego ukochanego, które wisi na włosku. Dodatkowo nawiedzają ją kolejne dziwne wizje, które przepowiadają zły koniec kogoś bardzo ważnego i bliskiego dla jej serca. Następnie jej podejrzenie wzbudza zachowanie brata. Clara zadaje sobie pytanie: Co tu się dzieje?

I część z cyklu "Nieziemska"
Fabuła jest zagmatwana. Pełno w niej wątków i tajemnic, które czytelnik pragnie rozwiązać. Przy tej lekturze nie można się nudzić. „Anielska” opowiada o wielu problemach dość niezwykłej nastolatki. Tych rodzinnych, tych związanych z przyjaciółmi, oraz chłopcami. Clara jest wplątana w niesłychanie trudny do rozwiązania trójkąt miłosny. O dziwo nie byłam nim zdegustowana, w końcu to walka serca z przeznaczeniem. Bardzo mi się podobało, że autorka nie ukazała bohaterki jako smarkatej nastolatki, która najzwyczajniej nie wie kogo wybrać. Clara to jak na swój wiek dojrzała dziewczyna, którą los zmusił do podejmowania niebywale trudnych decyzji.

„Odbija mi już do tego stopnia, że parę razy wymknęłam się do niego w  środku nocy i patrzyłam jak śpi, tak na wszelki wypadek, gdyby –bo ja wiem – jego kolekcja komiksów uległa nawet samozapłonowi. To było głupie  i dość straszne, przyznaję, bardzo w stylu Edwarda Cullena, ale nic innego nie przyszło mi do głowy.”

III tom - "Boundless"
„Anielską” czyta się z łatwością. Lekturę pochłonęłam w jeden wieczór, który w ogóle mi się nie dłużył. Książkę mogę uznać za uprzyjemnieniem czasu, a nie karą zesłaną przez los. Moją sympatię wzbudziły stworzeni bohaterowie. Nie byli oni specjalnie wykreowani, ale nie irytowali mnie, aż tak bardzo. Naprawdę byłam tym zdziwiona. W końcu w dużej mierze w książkach typu paranormal romance spotykamy się z kiepsko wykreowanymi bohaterami, którzy podejmują jak najgorsze decyzje, tylko po to by ich życie stało się trudniejsze. Na szczęście Clare i reszta starała ułatwić sobie własną egzystencję, a nie przeciwnie.
Dodatkowo widać, że książka jest dopracowana pod względem fabuły. Cynthia Hand odsłania przed nami co nowe tajemnice postaci i przeszłości. Ładnie wykreowana została rasa anielitów. Autorka idealnie skonstruowała system jaki panuje pośród nich i z łatwością nam to przedstawiła.
Książka nie ma na zadaniu przedstawiania co stronę akcji. To raczej szybkie dochodzenie do prawdy jest podstawą tej lektury.  Mimo tego nie zostałam zanudzona na śmierć. Cieszyłam się rozwiązując co nowe problemy z Clarą.

Muszę przyznać, że „Anielska” spodobała mi się bardziej od pierwszej części, czyli „Nieziemskiej”. Bardziej trzymała w napięciu, a dochodzące nowe problemy zachęcały do czytania kolejnych stron. Tom pierwszy opierał się na jednym wątku, przez którego byliśmy skazani brnąć. Nie mieliśmy szansy odkrywania co stronę coraz to ciekawszych tajemnic. „Anielska” to kompletne przeciwieństwo. Clara w końcu pokazała, że nie jest głupiutką nastolatką, a reszta jej przyjaciół dorosła od czasu „Nieziemskiej”.

Mogę polecić tę lekturę, jest lekka i przyjemna. Można rzec, że to „wakacyjna powieść”. Jeśli ktoś dopiero zaczyna ten cykl to muszę powiedzieć, żeby zbyt szybko się nie zniechęcał. Cynthia Hand dopiero w „Anielskiej” odsłania swój potencjał.

Ocena: 8/10








Informacje:
Autorka: Tanya Huff
Tytuł: "Cena krwi"
Tytuł oryginalny: "Blood price"
Data premiery: czerwiec 2012
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Wydanie: II
Ilość stron: 400
Czas czytania: 2 dni
Seria o Vicki Nelson:
1. "Cena krwi"
2. "Ślad krwi:
3. "Linie krwi"

Opis wydawnictwa:

Na początku była zbrodnia. Śmierć, krew, brutalnie rozszarpane ciało ofiary. Makabra.
Vicki Nelson, była policjantka i prywatny detektyw, słyszała krzyk w metrze, ale nie zdążyła na ratunek. Mogła tylko okryć ciało nieszczęśnika własnym płaszczem.
Ten LUDZKI gest uwikłał ją w śmiertelnie niebezpieczny pościg za seryjnym zabójcą opętanym NIELUDZKĄ żądzą zniszczenia.
Nie do końca LUDZKA jest także jedyna osoba, która może pomóc Vicki. Jednak wobec monstrualnego zła czającego się w mieście, pani detektyw nie pozostaje nic innego, jak połączyć siły z Henrym Fitzroy'em, nieślubnym synem Henryka VIII i pięćsetletnim wampirem.

~* * *~

Krwiopijcy, pijawy, nosferatu, strzygi. Wampiry można spotkać wszędzie, mimo wszystko najczęściej w literaturze młodzieżowej, odkąd „Zmierzch” znalazł się na polskich półkach. Trzeba przyznać, że książki z tymi nadnaturalnymi postaciami są często dość schematyczne. W końcu ile można czytać o zakochanych krwiopijcach. Jednak „Cena krwi” ma w sobie coś całkowicie innego. To mieszanka kryminału i wampirów. Coś na tyle oryginalnego by chapsnąć ten kąsek.

Okładka wydania I
Autorka Tanya Huff jest urodzoną w 1956 roku, kanadyjską pisarką. Największą sławę zdobyła jej seria z Vicki Nelson, którą zapoczątkowała właśnie „Cena krwi”, o której za chwilę mowa. Na podstawie książek powstał serial pod tytułem „Więzy krwi”, nie miałam jeszcze okazji na niego zerknąć i myślę, że nadrobię stracony czas. Szczególnie, że lubię obejrzeć ekranizację, gdy książkę mam za sobą.

„Cena krwi” opowiada o prywatnej detektyw Vicki Nelson, niegdyś policjantce. Niestety przez pogarszający się wzrok, musiała opuścić stanowisko i rozpoczęła własny biznes. Jej życie toczyło się, jak się toczyło, ale pewnego dnia kobieta znalazła się na miejscu okrutnej zbrodni. Okazuje się, że po mieście grasuje seryjny morderca. Vicki otrzymuje zadanie od dziewczyny jednej z ofriar. Od tamtej pory młoda detektyw zaczęła interesować się bardziej tą sprawą, przez co trafiła w sam środek nadnaturalnych problemów. Została „zmuszona” do współpracowania z wampirem Henrym Fitzroyem, który jest bardziej ludzki, niż może się wydawać. Vicki powoli odkrywa całkowicie inny świat, pełen rzeczy, o jakich można śnić w najgorszych koszmarach. Jak ułoży się jej życie?

Fabuła jest wciągająca, ale nie wystarczająco. Czasem mi czegoś brakowało, ale Tanya Huff wywołała u mnie emocje, które wynagrodziły ten mały minus. Podczas czytania towarzyszyła mi ta specjalna atmosfera, która trzyma w napięciu i nie chce puścić. Starałam się rozwiązać zagadkę wraz z główną bohaterką, którą o dziwo polubiłam. Była odważna, dojrzała i naprawdę sympatyczna. Mogę powiedzieć, że chciałabym ją za przyjaciółkę. Najczęściej spotykam się z głupkowatymi postaciami, które umysłem przypominają dość niedojrzałą bandę, szczególnie jeśli chodzi o wampiryczne powieści. Jednak Tanya Huff skonstruowała przemyślanych bohaterów i każdy z nich ma w sobie coś specjalnego. Nie spotkałam się z jakąkolwiek postacią, której bym nie darzyła sympatią. Dodatkowo muszę pochwalić autorkę za niezłe poczucie humoru. Vicki Nelson cięła ripostami jak ostrym mieczem i nie tylko ona. Kilka razy uśmiechałam się jak głupia do książki, a u mnie to naprawdę rzadko występujące zjawisko.

„Cenę krwi” muszę uznać za początek dość oryginalnej serii. Wampiry, detektywi i zbrodnie. Ta mieszanka spodobała mi się. Szczególnie wątek związany z policją i redakcją był ciekawy. Tanya Huff genialnie opisała reakcje ludzi na niebezpieczeństwo i zazdrość jaką wywołuje sukces innych. Wywołała u mnie obrzydzenie, tak jak Suzanne Collins opisem mieszkańców Panem w  trylogii „Igrzysk Śmierci”.
Język jest prosty, książkę czyta się naprawdę szybko. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam wertować ostatnie strony lektury.  „Cena krwi” jest podzielona na rozdziały. W każdym z nich możemy spotkać się z innym bohaterem. Nieszczególnie lubię tego typu fragmentację, jednak w tym przypadku było to bardzo pomocne. Możemy podpatrzeć kolejne ruchu zabójcy, wampira i oczywiście naszej głównej bohaterki. Minusem jest to, że nie wołałam po zakończeniu książki „jeszcze”. Nie ciągnie mnie specjalnie do kolejnych części mimo, że chętnie je przeczytam. Wydaje mi się, że muszę jeszcze przetrawić tę lekturę, zakończenie powinno zachęcać do sięgnięcia po kontynuacje. Jednak „Cena krwi” tak jakby zamknęła rozdział i nie podpisała „to be continued”.

Oczywiście muszę zwrócić uwagę na okładkę, która mnie urzekła. W szczególności czarne oczyska wampira. Przyciąga wzrok, nieprawdaż?  Muszę przyznać, że przypadła mi do gustu bardziej oprawa z drugiego wydania. Aż kipi z niej tajemniczość, która jest naprawdę pociągająca w literaturze.

Podsumowując, mimo kilku minusików mogę polecić tę książkę. Szczególnie wszystkim fanom zagadek, bądź wampirów. „Cena krwi” to pozycja, na którą warto zwrócić uwagę, ponieważ można przy niej nieźle spędzić czas. No i musicie poznać Vicki Nelson, może ktoś znajdzie w niej wzór do naśladowania?

Ocena: 8/10


Za możliwość przeczytania "Ceny krwi" dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.









Jak zauważyliście licznik przekroczył już 10 000 tysięcy. Gdy to zobaczyłam to oniemiałam. Nigdy nie sądziłam, że w tym czasie [8 miesięcy] zdobędę aż tylu odwiedzających i 131 obserwujących. Tak naprawdę zakładając tego bloga, miałam tylko cichą nadzieję, że wyjdzie z tego coś więcej. A tutaj taka miła niespodzianka.

Z tego powodu chciałam wam podziękować za to, że mnie odwiedzacie. Czytacie to co tutaj bazgrzę i komentujecie. Niby to nic wielkiego, ale naprawdę się z tego cieszę. Długo szukałam swojego hobby i gdy wszyscy mieli coś czym się zajmowali to ja zostałam z niczym. Jednak, gdy odnalazłam "blogosferę", poczułam, że to jest to "coś". Od zawsze marzyłam o pisaniu, ale nigdy nie wprowadzałam swoich planów w życie. 

Mam nadzieję rozwinąć moje "zdolności", ponieważ mam wrażenie, że recenzje, które piszą to troszkę kuleją Staram się poprawiać błędy, ale niestety nie zawsze je znajduję. 

W każdym razie jeszcze raz pragnę podziękować :) Liczę na to, że będziecie śledzić moje poczynania przez przyszłe miesiące.  

Pozdrawiam! 
Informacje:
Autorka: Suzanne Collins
Tytuł: "Kosogłos"
Tytuł oryginalny: "Mockingjay"
Data premiery: listopad 2010
Wydawnictwo: Media Rodzina
Ilość stron: 376
Czas czytania: 2 dni
Trylogia "Igrzysk Śmierci":
Tom 1 - "Igrzyska Śmierci" [recenzja]
Tom 2 - "W pierścieniu ognia" [recenzja]
Tom 2 - "Kosogłos"

Opis wydawnictwa:

Katniss Everdeen wraz z matką i siostrą mieszka w Trzynastce - legendarnym podziemnym dystrykcie, który wbrew kłamliwej propagandzie Kapitolu przetrwał, a co więcej, szykuje się do rozprawy z dyktatorską władzą.
Katniss mimo początkowej niechęci, wykończona psychicznie i fizycznie ciężkimi przeżyciami na arenie, zgadza się zostać Kosogłosem - symbolem oporu przeciw kapitolińskiemu tyranowi.

~* * *~

Gdy sięgałam po pierwszą część „Igrzysk Śmierci” skakałam z radości. Najzwyczajniej cieszyłam się, że mam okazję do przeczytania tej trylogii. Przecież tyle osób ją tak dobrze oceniało, że zapał do niej udzielił się i mi. Jednak podczas czytania „Kosogłosa” towarzyszył mi ukryty, wewnętrzny smutek. W końcu zapowiada on koniec mojej przygody z Katniss i innymi bohaterami. Bardzo przywiązałam się do wszystkiego co stworzyła Suzanne Collins i ciężko mi było się z tym rozstać. 

„Mam się stać Kosogłosem…”

Główna bohaterka zostaje przeniesiona do tajemniczego 13 dystryktu. Przez ostatnie wydarzenia ląduje w sali szpitalnej. Katniss po wszystkim co przeszła, załamała się. Peeta został uwięziony przez Kapitol, zapewne jest również torturowany. Do tego zbliża się praktycznie nieunikniona walka o wolność. A rebelianci potrzebują właśnie jej – młodej dziewczyny, która musi podejmować decyzje, których nie podjąłby w pełni dorosły człowiek. Jak ma pomóc innym, skoro nie potrafi pomóc sama sobie? Mimo tego dziewczyna podejmuje się zadanie i zostaje tytułowym „Kosogłosem”. Tym samym wplątuje się w sam środek krwawej bitwy, gdzie wszystkie sztuczki są dozwolone.

Trylogia „Igrzysk Śmierci” jest tą, o której można usłyszeć wszędzie. Czy to w pobliżu kin, czy księgarni. Rzecz jasna, że preferuję wersję papierową, ale nie można powiedzieć, że nie czekam na kolejne części ekranizacji. Jednak co takiego w tej historii spodobało się tak wielu ludziom? Urzekła mnie postać Katniss, która nie jest upiększana. Może wydawać się silna na pierwszy rzut oka, ale to nieprawda. Suzanne Collins ukazała jej słabości, zresztą tak jak wszystkich innych bohaterów. Przeczytałam ostatnio w jakiejś recenzji, że Katniss jest „pustą nastolatką”. Nie mogę się z tym zgodzić i to w żadnym wypadku. Określiłabym ją raczej mianem „zagubionej”. W końcu musi porzucić, życie jakie znała, nie dla siebie, lecz dla całego Panem. Czy ktoś chciałby poczuć na własnej skórze jak to jest być Kosogłosem? Trzymać na barkach dobro innych ludzi? Nie sądzę.

W „Igrzyska Śmierci” wplątany jest lekki romans między główną bohaterką, a dwójką chłopaków z jej dystryktu. I podobał mi się on, ponieważ to nie jest „wielka miłość od pierwszego wejrzenia” jak w większości książek, tylko coś co budowali od dłuższego czasu.

Kolejną sprawą jest szybko rozwijająca się fabuła. W książce cały czas się dzieje, a opisy akcji trzymają w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Możemy spodziewać się zaskakujących zwrotów akcji i obawiać się o życie każdego bohatera. W tej powieści nie można spodziewać się wielce szczęśliwego zakończenie, ponieważ życie wszystkich postaci wisi na włosku. Umierają ci dobrzy, z których śmiercią nie możemy się pogodzić i ci źli. Większość autorów piszących książki młodzieżowe stara się unikać usunięcia postaci ważnych, lecz Suzanne Collins nie bała się zaryzykować.
„Kosogłos” nie nudzi. Przez całą lekturę podążałam za losami Katniss niczym cień i czekałam na rozwiązanie wszystkich wątków. Trylogia od samego początku jest owiana wątkiem tajemnicy. Panuje tam zasada: nie ufania nikomu. I nie ma co się dziwić. W końcu w Panem każdy jest przeciwko sobie.

Z początku byłam zdegustowana zakończeniem, nie wiedząc, że przede mną jeszcze epilog. Pozostało mi to uczucie pustki, którego nienawidzę. Chęć do sięgnięcia po kolejne części, których nie ma. To prawda, wzruszyłam się, czytając ostatnie strony epilogu, ale czegoś mi brakowało. Z biegiem czasu, gdy trylogia „Igrzysk Śmierci” zaczęła kurzyć się na półce, zrozumiałam, że zakończenie jest tak naprawdę satysfakcjonujące. Zamknął się rozdział „Igrzysk…”, a otworzył nowy.

Jak zawsze polecam tę trylogię. Niby „literatura młodzieżowa”, ale uważam, że starsi  czytelnicy również powinni po nią sięgnąć. Suzanne Collins przedstawiła świat w sposób przerażający, lecz szczery. Możemy się tylko cieszyć, że nas nie spotyka taki koszmar jak bohaterów książki.
Ktoś jeszcze nie czytał? No to musi jak najszybciej nadrobić zaległości.

Ocena: 10/10








Jest 5:38, a ja już na nogach. W trakcie roku szkolnego niemożliwe było wyciągnięcie mnie z łóżka, a teraz? Ale ze mną to już tak zawsze. Wszystko robię na odwrót. 

Bardzo dziękuję za możliwość zabawy w 11 pytań Melanii i Symtuastic, miło,że o mnie pomyślałyście :)

Poniżej podaję zasady:
1.Każda oznaczona osoba musi odpowiedzieć na 11 pytań przyznanych im przez ich "Tagger" i odpowiedzieć na nie na swoim blogu.
2. Następnie wybiera 11 nowych osób do tagu i podaje je w swoim poście.
3. Utwórz 11 nowych pytań dla osób oznaczonych w tagu i napisz je w tagowym poście.
4. Wymień w swoim poście osoby, które otagowałaś.
5. Nie oznaczaj ponownie osób, które już są oznakowane

Pytania od Melanii:


1. woda gazowana czy niegazowana?                            gazowana
2. pomidor czy ogórek?                                                 ogórek
3. spodnie czy spódnica?                                               spodnie
4. James Rollins czy Camilla Lackberg?                     raczej James Rollins
5. urlop - Włochy czy Węgry?                                       Włochy
6. Kubuś Puchatek czy Miś Uszatek?                          Miś Uszatek
7. miód czy cukier?                                                        miód
8. czekolada gorzka czy nadziewana?                           nadziewana
9. seriale telewizyjne - tak czy nie?                               tak
10. czas - zegarek czy komórka?                                   komórka
11. ranek czy wieczór?                                                   wieczór



Pytania od Symtuastic:

1. Rolki czy rower?                                                         rower

2. Poezja czy proza?                                                        proza
3. Fast food czy kuchnia polska?                                   fast food
4. Mozart czy Bach?                                                       Mozart
5. Romans czy horror?                                                    romans (a najlepiej mieszanka wybuchowa                                                                                                            romans + horror)
6. Wampir czy wilkołak?                                                 wampir
7. Ignorancja czy wrażliwość?                                         wrażliwość
8. Patriotyzm czy emigracja?                                          emigracja
9. Tolerancja czy nietolerancja?                                     tolerancja
10. Pędzel czy ołówek?                                                    ołówek
11. Węch czy słuch?                                                         słuch





Nie zapraszam nikogo szczególnego do udziału w zabawie, gdyż trudno mi znaleźć blogera nie posiadającego zaproszenia do 11 pytań. Więc jeszcze raz dziękuję Melanii i Symtuastic :)






Informacje:
Autor: Aubrey Flegg
Tytuł oryginalny: Wings Over Delft
Data premiery: maj 2012
Wydawnictwo: Esprit
Ilość stron: 256
Trylogia Louise tom 1
Czas czytania: 2 dni

Opis wydawnictwa:

Holenderskie miasteczko Delft, połowa XVII wieku. Louise Eeden, córka uznanego projektanta porcelany, doskonale wie, czego oczekuje się od niej ze względu na interesy rodzinne. Kiedy więc ojciec zleca słynnemu artyście, Jacobowi Haitinkowi, wykonanie jej portretu, przystaje na to, choć niechętnie. Godzi się też z myślą, że dla dobra prowadzonej przez ojca firmy ma wkrótce poślubić Reyniera de Vriesa, syna największego producenta ceramiki w Delft.

Sytuacja komplikuje się jednak, gdy w pracowni malarskiej dziewczyna poznaje Pietera, młodego pomocnika mistrza. Dzieli ich religia, majątek, pochodzenie – czy połączy miłość?

Książka Aubrey’a Flegga wprowadza w niezwykły świat XVII-wiecznej Holandii. Portretuje złoty wiek malarstwa, epokę narodzin wielkich mistrzów i rozkwitu gospodarczego, a jednocześnie niepokojów religijnych – znane również z książki Dziewczyna z perłą.

~* * *~
Nigdy wcześniej nie miałam okazji zapoznania się z irlandzką literaturą. Raczej nie byłam nią szczególnie zainteresowana, bo niby dlaczego? Jednak czytając „Skrzydła nad Delft” Aubreya Flegga muszę przyznać, że żałuję tak późnego spotkania z Irlandią. W końcu nauczę się, że warto sięgać po książki pisarzy nie tylko amerykańskich, czy angielskich. 

„Skrzydła nad Delft” rozpoczynają trylogię o losach Louise Eeden. Młodej dziewczynie z dobrego domu. Akcja rozgrywa się w połowie XVII wieku w tytułowym, małym miasteczku Delft. Można powiedzieć, że tam każdy zna każdego, tym samym szybko rozprzestrzeniają się plotki. Louise pada na języki wścibskich sąsiadów, gdyż jest partią „do za mąż pójścia”, a jej przyjaciel z dzieciństwa Reynier DeVriesa wciąż się koło niej kręci.
Jej podejście do całej sytuacji zmienia wizyta u Mistrza, któremu zostało zlecone namalowanie portretu dziewczyny. Tam poznaje jego pomocnika, Pietera. W pewien sposób łączy ich tak dużo jak dzieli. Wydaje się, że to tylko zwykłe romansidło, jednak pozory mylą. „Skrzydła nad Delft” poruszają wiele ważnych czynników. Możemy spojrzeć na różnice religijne, oczami ludzi średniowiecza. Obserwujemy, rozwijające się uczucie, które pomimo piękna, nie jest mile widziane. Patrzymy jak Louise stara się wybrać spomiędzy dwóch ważnych dla niej rzeczy. Kiedyś naprawdę szybko należało dorosnąć, w teraźniejszych czasach jesteśmy uważani za dzieci nawet kończąc to przepisowe 18 lat.

Książka nie jest nastawiona na akcję, chodzi raczej o przesłanie i czytanie między wierszami. Jeśli ktoś lubi historie, które opisują życie codzienne wymieszane z lekkim romansidłem, to szczerze polecam tę pozycję. Czyta się łatwo i szybko. Wiele dopisków wyjaśnia nam nieznane słowa. Opisy otoczenia są barwne, ale nie jest ich dużo. Czytanie o okolicy nie nudzi, a pozwala się wczuć. Dialogi między bohaterami są naturalne, niektóre sceny wywoływały uśmiech, a inne zdziwienie. Mimo wszystko mam wrażenie, że było to stłumione. Jakby autor nie podchodził do pisania emocjonalnie. No właśnie tego mi brakuje – szczerych uczuć, którymi przesiąknięte są strony.

Główna bohaterka, o której przygodach opowiada trylogia, jest postacią, która nie zdobyła mojego serca od pierwszych stron. Musiałam powoli przyzwyczajać się do jej światopoglądu i rozterek, które budziły we mnie raczej negatywne uczucia. Miałam ochotę wywiesić transparent z napisem: kieruj się sercem, a nie rozumem. Jednak wraz ze stronami zaczęłam rozumieć Louise. I urosła ona w moich oczach. Dodatkowo jest raczej niekonwencjonalną dziewczyną. Nudzą ją rozmówki o modzie i chłopcach, za to uwielbia naukę.

Wydanie „Skrzydeł…” jest naprawdę cudowne. Okładka bardzo mi się podoba, niby nie jest specjalna, jednak pasuje do klimatu lektury. Oniemiałam przekartkowując strony. Przed każdym rozdziałem znajduje się mały rysunek przedstawiający, któregoś z bohaterów. Czcionka, nie za mała, nie za duża ułatwia czytanie.

„Skrzydła nad Delft” miały w moim przypadku te lepsze i gorsze chwile. Czasami, gdy nic się nie działo odkładałam książkę i wracałam do niej dopiero następnego dnia. A potem z kolei, tak mnie wciągały, że nie mogłam oderwać nosa od lektury.
Polecam ją czytelnikom nie szukającym ciągłej akcji. Tak jak już wcześniej wspomniałam – „Skrzydła nad Delft” to książka na tzw. „czas relaksu”. Można się przy niej rozluźnić i odpocząć od gwaru miasta.

Ocena: 8/10

Za możliwość zapoznania się z lekturą dziękuję Wydawnictwu Esprit :)








Obsługiwane przez usługę Blogger.