Nadszedł czas na podsumowanie pracowitego czerwca. Jeśli chodzi o ilość przeczytanych książek, to jak zwykle nie jestem zadowolona. Wciąż mi mało :) Jednak tłumaczę sobie, że przez ten miesiąc większość czasu poprawiałam oceny, by "wyjść na prostą". Czy mi się to udało? Raczej tak, chociaż mogło być lepiej. 

Blog został odwiedzony w tym miesiącu to 2869 razy. 
Pojawiło się 19 postów (wraz z tym). Czyli pisałam, ciut więcej, niż w maju. To dobrze, prawda? :)

Po raz pierwszy pojawiły się posty "Niedzieli z Popcornem", niestety tylko dwa. :)

Przeczytałam 13 książek, zrecenzowałam 10. (Niedługo pojawią się opinie na temat trzech pozostałych. "Kosogłos"; "Anielska"; "Skrzydła nad Delft"). 
Wychodzi na to, że przekartkowałam 4404 strony, mniej więcej 146 kartek dziennie

W czerwcu furorę zdobyła trylogia "Igrzysk Śmierci", którą miałam nareszcie okazję przeczytać i jestem nią zachwycona. Miło zaskoczyła mnie "Pamięć krwi" Izabeli Degórskiej. Dodatkowo moje serce chwyciło "Hyperversum", które skończyłam na początku tego miesiąca. 

Najsłabszą książką, jaką miałam okazję poznać, przez ostatni czas jest "Scarlett. Pocałunek Demona" Barbary Baraldi. Nie polecam. 

A teraz wyniki ankiety.

"Które z niżej wymienionych stworzeń lubicie najbardziej"
Pierwsze miejsce zdobyły wampiry. (52% głosów)
"Wampir – fantastyczna istota, żywiąca się ludzką krwią, prawie nieśmiertelna, o ludzkiej postaci i charakterystycznych wydłużonych kłach. Wampirom przypisywane są liczne zdolności paranormalne, m.in. regeneracja, hipnoza, wyczulony słuch, niezwykła prędkość."*
I to właśnie ich będzie dotyczyło kolejne pytanie.

Następnie łeb w łeb wędrowały wilkołaki i zmiennokształtni. Drugie miejsce zajmują wilkołaki (27% głosów).
"Wilkołak – w wielu mitologiach (m.in. słowiańskiej i germańskiej) i legendach człowiek, który potrafił się przekształcić w wilka. Był wtedy groźny dla innych ludzi i zwierząt domowych, gdyż atakował je w morderczym szale. Wierzono, że wilkołakiem można stać się za sprawą rzuconego uroku lub po ukąszeniu przez innego wilkołaka. Przeistoczenie w wilka było również możliwe dzięki natarciu się specjalną maścią."*

No i niestety na ostatniej pozycji zmiennokształtni (21% głosów, czyli było blisko).
"Zmiennokształtni -  to istoty potrafiące przy pomocy swoich zdolności w pewien sposób zmieniać swój wygląd. Większość zmiennokształtnych posiada również jedną lub więcej oryginalnych form, czego przykładem są likantropy."**

Dziękuję wszystkim za głosy i zapraszam do udziały w kolejnej edycji "Pytań Bezimiennej" :) 



* informacje z wikipedii
** informacje ze strefy.wiki

Jest 29 czerwca i mogę uznać, że zaczęły mi się wakacje. Pogoda za oknem dopisuje, a plany na te dwa piękne miesiące wchodzą w życie. Nareszcie można poczuć atmosferę luzu i zagłębić się w nowych lekturach. 




Zacznę tradycyjnie od dołu.
1. Jacek Dukaj "W kraju niewiernych" - nie miałam jeszcze styczności z tym autorem, więc zgarnęłam tę książkę z biblioteki. Jest to zbiór opowiadań, więc to raczej lżejsza lektura, choć nigdy nic nie wiadomo :)
2. Eleonora Ratkiewicz "Lare-i-t'ae" - od wydawnictwa Fabryka Słów. Właśnie zorientowałam się, że to druga część cyklu i jestem niepocieszona, gdyż nie czytałam pierwszej. Dlatego zadaję wam pytanie: Jest duża zależność pomiędzy "Lare-i-t'ae" i "Tae ekkejr!"?
3. Tanya Huff "Cena krwi" - od wydawnictwa Fabryka Słów. Mam nadzieję miło spędzić czas przy tej lekturze. Coś wampirzego zawsze znajdzie się w moim stosiku.
4. Charlaine Harris "Lodowaty grób" - wypożyczone z biblioteki. Oczywiście dopiero w domu zorientowałam się, że to trzecia część. Będę musiała nadrobić zaległości w formie ebooków. 
5. Andrzej Pilipiuk "Oko Jelenia. Droga do Nidaros" - również z biblioteki.
6. Gail Carriger "Bezduszna" - naczytałam się wiele recenzji o tej książce, więc gdy zobaczyłam, że pojawiła się w bibliotece to z wielką chęcią ją wypożyczyłam.
7. Aubrey Flegg "Skrzydła nad Delft" - od wydawnictw Esprit. Już przeczytane i może niedługo pojawi się recenzja.
8. Richard A. Knaak "Rozbicie" - trzecia część trylogii i również nie sięgałam po wcześniejsze.

Dodatkowo dochodzą książki od Studia Astropsychologi, które w końcu muszę zrecenzować, ale ochota na nie wciąż nie przychodzi.
1. Dr Ruediger Dahlke "Choroba Twoim przyjacielem - ulecz duszę, ulecz ciało" 
2. Dr Ruediger Dahlke "Oszukując Przeznaczenie - co rządzi Twoim losem"
3. Esther i Jerry Hicks "Proś, a będzie ci dane"


Informacje:
Autor: John Marsden
Tytuł: Jutro
Tytuł oryginalny: Tomorrow, When The War Began
Data premiery: kwiecień 2011
Wydawnictwo: Znak (literanova)
Ilość stron: 272
Seria: "Jutro" tom 1
Czas czytania: 1 dzień
Opis wydawnictwa:

Nie ma już żadnych zasad.

Mam na imię Ellie. Kilka dni temu wybraliśmy się w siedem osób na wyprawę do samego Piekła. Tak nazywa się niedostępne miejsce w górach. Wycieczka była próbą naszej przyjaźni. Niektórych z nas połączyło nawet coś więcej. Szczęśliwi wróciliśmy do domu. Ale to był powrót do piekła. Znaleźliśmy martwe zwierzęta, a nasi rodzice i wszyscy mieszkańcy miasta zniknęli.
Okazało się, że naszego świata już nie ma.
Że nie ma już żadnych zasad.
A jutro musimy stworzyć własne.

Jutro to pierwsza z siedmiu części serii. Kolejny tom ukaże się w czerwcu 2011. Na podstawie książki powstał film Tomorrow, When the War Began.


Wszyscy zachwalają serię „Jutro”. Rzadko kiedy mogłam znaleźć negatywną recenzję tej książki, więc z wielką ochotą i zapałem zaczęłam ją czytać. Mimo wszystko moje oczekiwania były całkiem inne i miałam nadzieję, że pierwsza część „Jutro” przyniesie mi trochę więcej.

Autorem jest australijski  pisarz John Marsden (ur. 27 września 1950r.). Seria, o której wcześniej wspomniałam jest jedną z jego najbardziej znanych dzieł przetłumaczonych na wiele języków. Pierwsza część została wydana w 1993 roku. Dość dawno, prawda? Na nasze półki wskoczyła dopiero w 2011 roku. Duża rozbieżność czasu. Ale tak to już u nas jest, że książki pojawiają się z wielkim opóźnienie. W każdym razie cykl „Jutro” otrzymał wiele nagród i stał się jedną z najbardziej popularnych powieści dla młodzieży.
To wszystko wskazuje na naprawdę genialną książkę, dlatego tak wiele od niej wymagałam.

„Jutro” opowiada o grupce przyjaciół, która wybiera się na wycieczkę do Piekła. Ale spokojnie! To tylko nazwa pewnego miejsca w górach. Spędzają przyjemnie czas na zabawie i spacerach, aż można im pozazdrościć. Jednak, gdy nadchodzi pora powrotu do domu, niektórzy bohaterowie czują niepokój. To uczucie unoszące się w powietrzu, gęsta atmosfera. Ellie-narratorka, miała poczucie, że coś jest nie tak. Miała rację. Wracając natknęli się na ciała zwierząt, które zmarły z głodu, bądź braku wody. A ludzie zniknęli. Grupka dzieciaków musi się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi i walczyć o przeżycie. A wtedy „żarciki” o III wojnie światowej, w ogóle nie śmieszą.

Bohaterowie zachowują się realistycznie. Boją się, pragną by wszystko było snem, a przede wszystkim zachowują zimną krew. Mimo stresu i przerażenia starają się robić wszystko by ujrzeć „Jutro”. I za to trzeba pogratulować autorowi, ponieważ reszta pisarzy zapewne dałaby swoim postaciom karabiny i kazała strzelać do żołnierzy.
Fabuła jest ciekawa i czasem trzyma w napięciu. Niestety, w niektórych momentach powiało nudą, ale to tylko lekki wiatr, który po chwili ucichł. Język jest prosty i nie sprawia problemu, dzięki temu książkę czyta się bardzo szybko. Wręcz mogę powiedzieć, że ją „pochłonęłam”. Spodobała mi się, ale (zawsze jest jakieś „ale”) czegoś mi w niej brakowało. Może to „czasem”, przed „trzyma w napięciu” mi tak bardzo przeszkadza.
Jeden aspekt okropnie mi się nie spodobał. Chodzi o romans między bohaterami. Rozumiem, że to literatura młodzieżowa i takie rozterki typu „którego chłopaka wybrać” należy wrzucić do kotła by otrzymać, coś co spodoba się każdemu. Jednak w „Jutrze” było to dość nienaturalne. W końcu jest wojna, a jedna z głównych bohaterek ma taki „problem”. Mimo wszystko przełykam z trudem i wybaczam to niby przewinienie.

Książkę polubiłam przez moje rozmyślania „co by było gdyby…”. Jak ja zachowałabym się w takiej sytuacji jak oni? W końcu nikt nie jest tego pewien, a obserwowanie młodziaków bardzo mi się podobało. Lubię tego typu powieści osadzone w realiach, chociaż rzadko po nie niestety sięgam.

„Jutro” nie wiem czemu, kojarzyło mi się z „GONE”. Miała wrażenie, że to dość podobne historie i z jednej strony nie myliłam się. W końcu przedstawiają nastolatków walczących o przeżycie, ale „Jutro” jest bardziej realistyczne. Nie ma tam wątku dotyczącego paranormalnych mocy. I dobrze. Mimo wszystko „GONE” bardziej przypadły mi do gustu.

Nie wiem, czy książka zasłużyła na takie oklaski, jakie otrzymała. Może moje wątpliwości rozwieją kolejne części, po które może kiedyś sięgnę.
W każdym razie polecam „Jutro”. Mimo jakichś niedociągnięć jest przyjemną lekturą. :)

Ocena: 7/10

„Przyszłość to przyszłość. Sama o siebie zadba.”










Informacje:
Autorka: Jodi Picoult
Tytuł: Czarownice z Salem Falls
Tytuł oryginalny: Salem Falls
Data premiery: styczeń 2008
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 488
Czas czytania: 3 dni

Opis wydawnictwa:
Jack St. Bride, nauczyciel w prywatnej szkole dla dziewcząt, nie ma innego wyjścia - musi całkowicie zerwać ze swoim dawnym życiem, które legło gruzach z powodu zakochanej w nim uczennicy. Szukając miejsca, w którym mógłby się ukryć i pogrzebać przeszłość, trafia do sennego miasteczka Salem Falls w Nowej Anglii. Powrót do nauczania nie wchodzi w grę, zostaje więc pomywaczem w małej restauracji należącej do Addie Peabody. Wkrótce między właścicielką a skromnym, bezpretensjonalnym Jackiem rodzi się uczucie. Niestety, w sielskim miasteczku mieszka też czwórka skrywających mroczne tajemnice nastolatek, które obierają sobie Jacka za cel niecnych knowań. Rozpętuje się współczesne polowanie na czarownice i Jack po raz kolejny musi walczyć z wymiarem sprawiedliwości oraz z uprzedzeniami.


„Każdy uczynek wraca do człowieka po trzykroć - zarówno ten dobry... jak i zły”

„Czarownice z Salem Falls” to moje pierwsze spotkanie z Jodi Picoult i muszę przyznać, że udane. Z początku nie wiedziałam czego mam się spodziewać, lecz już od pierwszych stron zostałam wciągnięta w fabułę książki i nie mogłam się wydostać z pośrod życia głównych bohaterów.

Jodi Picoult to autorka, o której zapewne każdy z was słyszał. Chyba najgłośniejszą jej powieścią jest „Bez mojej zgody”, która została wydana w 2004 roku, a zekranizowana w 2009r. Mam nadzieję obejrzeć ten film w najbliższym czasie, ponieważ po tej lekturze bardzo mnie do niego ciągnie.

Historia jaką przekazuje nam Jodi Picoult jest z życia wzięta. Opowiada o Jacku St. Bride, który kiedyś był nauczycielem historii w prywatnej szkole dla płci pięknej. Jednak został on oskarżony o spouchwalanie się ze swoją uczennicą i przez to trafił za kratki na 8 miesięcy. Oczywiście był niewinny, ale tak to już system działa, że karze osobę, która nie złamała żadnego prawa. Tym razem pragnie zacząć wszystko od nowa i z niczym kieruje się w nieznane strony. W końcu natrafia na Salem Falls – mała mieścinkę w Nowej Anglii. Znajduje pracę w barze u Addie Peabody i właśnie w tym momencie jego życie zaczyna zmieniać się na lepsze. Jack uwalnia wszystkie uczucia, które kłębią się w jego sercu i stara się być szczęśliwym. Jednak jak to w małych mieścinach bywa, zaczynają rozprzestrzeniać się plotki. Mieszkańcy Salem Falls dowiadują się o zbrodni, za którą został skazany i pragną go wypędzić. Addie wierzy w niewinność Jacka w przeciwieństwie do reszty społeczeństwa. Lecz po pewnej kłótni życie głównego bohatera staje się piekłem.

„Czarownice z Salem Falls” wywołały u mnie wiele emocji. Byłam wzruszona, wzburzona i w pewien sposób szczęśliwa. Jodi Picoult doskonale przedstawiła uczucia ludzi, miałam wrażenie, że czytam o postaciach, które naprawdę żyły. Spodobały mi się charaktery głównych bohaterów i nie tylko. Addie, to naprawdę specyficzna osobowość. Dodatkowo dochodzi tajemniczy Jack, przez którego mamy ochotę dowiedzieć się co dalej i poznać jego przeszłość. Sposób pisania autorki jest prosty i zrozumiały. Z łatwością czytało mi się „Czarownice…” i w sumie żałuję, że skończyłam tę książkę w takim tempie. Byłam tak wciągnięta, że straciłam poczucie czasu. Oczywiście jak w każdej książce były momenty, które mnie trochę nudziły, ale było ich mało.

Jodi Picoult kojarzy mi się z dramatami, historiami, z którymi można spotkać się na co dzień. Cóż, na pewno „Czarownice z Salem Falls” nie należą do tej drugiej grupy. Jednak jest to typowy dramat,  na którym można wylać łzy. Czy mi to przeszkadzało? W żadnym stopniu. Przy lekturze mogłam na nowo docenić to co mam.

Ciekawy był również wątek czarownic, czyli grupki dziewczyn, które interesują się wiccą. To było jak wisienka na torcie. Z początku nie mogłam się do niej przekonać, lecz gdy już zaznałam jej smaku, pożarłam jak resztę tortu. Muszę przyznać, że wszystko w tym cieście było bardzo dobre.

Oczywiście polecam tę lekturę, ale starszym i dojrzalszym czytelnikom. To nie jest byle jaka historia i wydaje mi się, że wszystkie powieści Jodi Picoult nie są właśnie takie jak wcześniej wspomniałam. Mam wrażenie, że ta autorka zachwyci mnie jeszcze niejedną książką i mam zamiar przekonać się o tym na własnej skórze.

Ocena: 8/10

„W życiu liczy się tylko jedno – to, co po sobie pozostawisz. Nie słowa mają największe znaczenie, ale czyny.”





Informacje:
Autorka: Barbara Baraldi
Tytuł: Scarlett. Pocałunek Demona
Data premiery: 30 marca 2012r.
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Ilość stron: 336
Czas czytania: 1 dzień 

Opis wydawnictwa:
Znowu zaczyna się szkoła, ale w tym roku Scarlett wyjątkowo się z tego cieszy. Będzie mogła spędzić czas ze swoimi przyjaciółkami i wreszcie zakończyć wakacje, które dla niej naznaczone były tęsknotą ; jej chłopak Mikael, musiał wyjechać, aby dopełnić swych obowiązków Strażnika i przywrócić równowagę między światem ludzi i światem Demonów.

Podczas imprezy na koniec wakacji, w jednym z namiotów zostaje znaleziona martwa dziewczyna. Przyczyną jej zagadkowej śmierci okazuję się utonięcie. Wygląda na to, że starożytny potężny Demon obudził się w wodach jeziora. Scarlett, nie mając u boku Mikaela, może polegać tylko na Vincencie, fascynującym Pół-Demonie Zemsty. Czy może mu zaufać ? I jakim kosztem ?


Ponownie spotykam się ze „Scarlett” i po raz kolejny jestem zawiedziona twórczością Barbary Baraldi. „Scarlett. Pocałunek Demona” ma o wiele więcej minusów, niż plusów, dlatego też od razu informuję, że książki nie polecam czytelnikom pragnących czegoś więcej niż niedojrzałej, młodzieńczej „miłości”.

Czytając książki Barbary Baraldi zadaję sobie pytanie: Kto uważa ją za „jedną z najważniejszych autorów nowego nurtu włoskiej powieści gotyckiej”? Przez to okropnie zraziłam się do literatury włoskiej i najprawdopodobniej przez dłuższy czas po nią nie sięgnę.

Z pierwszej części wiemy, że główna bohaterka – tytułowa Scarlett zostaje rozdzielona ze swoim chłopakiem Mikaelem, który zostaje zmuszony dopełnić obowiązki Strażnika. Dziewczyna popada w melancholijny stan i ogarnia ją przenikliwy smutek, który autorka opisuje przez większą część książki. Tak, powiało nudą.
Scarlett jest bezbronna, a w około zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Okazuje się, że pewien Demon został przebudzony i morduje młode dziewczyny w sposób dość przerażający. Główna bohaterka czeka na powrót ukochanego, ale czy zdoła być mu wierną, gdy na horyzoncie czai się przystojny Pół-Demon Vincent? Okazuje się, że relacje między tą dwójką diametralnie się zmieniają i są sobie bliżsi niż kiedykolwiek.

Pierwszą rzeczą, którą poruszę jest właśnie ta oklepana fabuła. Nagle dwójka zakochanych zostaje rozłączona, następnie pojawia się osoba trzecie i powstaje tzw. trójkąt miłosny. Wątek romantyczny jest tak sztuczny jak dialogi prowadzone przez bohaterów. Wynika to z charakteru głównej bohaterki, która pomimo tego, że ma 16 lat zachowuje się jak całkowicie niedojrzała 12-latka. Jej „wielka miłość” do Mikaela jest wymuszona. Najbardziej realistyczną postacią z całej książki jest Vincent, którego to osładzanie autorki nie dopadło. Widać w nim cechy ludzi, z którymi spotykamy się w życiu realnym, a nie w bajkach dla dzieci.
Jeśli chodzi o tajemniczego i morderczego Demona. Cóż, Barbara Baraldi moim skromnym zdaniem powinna skupić się właśnie na nim, niż smutku Scarlett. Ten wątek miał potencjał i został on nie wykorzystany tak jak powinien. Zbyt mało akcji, zbyt szybkie dojście do prawdy.

„Scarlett. Pocałunek Demona” jest pisana prostym słownictwem, które nie sprawia problemu. Niektóre opisy i porównania autorki naprawdę mi się podobały i wprowadzały w nastrój pozwalający wczuć się w akcję. Niestety po kilku zdaniach wkraczała Scarlett, która jak zawsze nosi swoje „all stary” i „bluzę z kocimi uszkami”. Nawet nie liczę ile razy Barbara Baraldi wspomniała o tych ciuchach czytelnikom. W pewnym momencie, czytając o ubiorze głównej bohaterki, wydobywało się ze mnie parsknięcie. Cieszę się, że autorka nie informowała nas jakie skarpetki nosi bohaterka.

Mam wrażenie, że książka powinna powędrować do odbiorców niewymagających i na pewno tych młodszych pań, które pragną banalnej „love story” z odrobinką paranormalu. Mimo, że niektóre sceny całkowicie nie pasują do tego typu czytelników. Sama nie wiem co chciała osiągnąć Barbara Baraldi tą serią. Upokorzyć się?

Nie polecam. „Scarlett. Pocałunek Demona” w ogóle nie trzyma poziomu. To kiepska książka, na którą najzwyczajniej szkoda czasu. W każdym razie jeśli ktokolwiek zabiera się za tę lekturę pamiętajcie, że ostrzegałam.

Ocena: 2/10






Data premiery: 2005 r.
Wydawnictwo: Noi sur Blanc
Liczba stron: 170
Czas czytania: 3 dni
Więcej informacji >tutaj<.

 „Cosmopolis” jest książką, za którą zabierałam się z uśmiechem na ustach. Spodziewałam się po niej wielu rzeczy, ale żadnej z nich nie otrzymałam. To lektura, która może zaskoczyć czytelnika, ponieważ jest całkowicie inna i niewyobrażalnie kontrowersyjna.

Don DeLillo (ur. 20 listopada 1936) ma na swoim koncie wiele książek, a większość z nich została wydana przez Noir sur Blanc. „Cosmopolis” jest jego trzynastą, ale czy pechową? – książką. Historia opowiada o Ericu Packeru, który jest 28-letnim miliarderem. Jego życie powinno być dość sielankowe, ale wydaje się ono najzwyczajniej puste. Żona, której praktycznie nie zna i na pewno nie darzy uczuciem. Wokół dziesiątki ochroniarzy gotowych oddać swoje życie, byle tylko ochronić tzw. szychę. Nie potrafiłabym przebywać w takim otoczeniu. A staje się o wiele gorzej, gdy w Korei zostaje zamordowany Arthur Rapp. Ludzie są przekonani, że jest to kolejny zamach, a kolejną ofiarą może być właśnie Eric. Główny bohater utknął w samym środku miasta, a tam wędruje orszak, który wywołuje zamieszki.

„Cosmopolis” jest specyficzną i dość trudną lekturą. Czytelnik musi skupić się na słowach i spróbować czytać między wierszami. Wiele czasu spędziłam z tą książką mimo niecałych 200-stron i nadal mam wrażenie, że nie zrozumiałam przekazu Dona DeLillo. „Cosmopolis” nie wywołało u mnie żadnych emocji. Czytałam bez mrugnięcia okiem, ale trudno znaleźć jakiekolwiek uczucia w  książce, której główny bohater jest tak ciepły jak lodowiec. Tak jak wcześniej wspomniałam. To trudna lektura i słownictwo w niej zawarte może być często niezrozumiane, chociaż nie miałam z nim większych problemów.

Co jest najlepsze w „Cosmopolisie”? Nie wiem. Książka przedstawia w najgorszy sposób nasze otoczenie, ponownie spotykamy typowego „złego bogacza”, którego wizerunek jest już nudny. W końcu ile można spotykać się z tym samym. Wydaje mi się, że plusem lektury jest prowokacja czytelnika. Dziwne, prawda? Jednak dzięki temu można się wciągnąć, ponieważ chce się wiedzieć, czym zaskoczy nas autor.

Mam nadzieję, że ekranizacja „Cosmopolis” będzie lepsza od lektury i może niektóre wątki będą jaśniej ujęte. Premiera już za dwa dni (22 czerwca) i mam prawdziwą ochotę obejrzeć ten film. Książka jest jak dla mnie „do zapomnienia”. Może film wywoła u mnie więcej pozytywnych wrażeń.

Póki co polecam „Cosmopolis”, ale nie uważam by była to lektura warta czasu.

Ocena: 5/10

Dziękuję za możliwość zaczytania się w "Cosmopolis" 

Zapraszam do obejrzenia trailera filmu :)



Premiera: 20 stycznia 2012 (Polska)
Produkcja: USA
Gatunek: Horror, Akcja
Czas trwania: 1 godz. 28 min


„Underworld: Przebudzenie” jest kontynuacją trylogii, która nawiasem mówiąc jest jedną z tych, które bardzo lubię. Opowiada o dwóch rasach: wampirów i lykanów (inaczej wilkołaków). Główna bohaterka Selene jest przedstawicielem tej pierwszej. Z wcześniejszych części wiemy, że to doskonała zabójczyni i dodatkowo "otrzymała" dar chodzenia po słońcu. Ale jej dokładniejszy opis później.

Na samym początku Selene ma zamiar uciec ze swoim ukochanym Michaelem (hybrydą). Jednak coś idzie nie tak. Ludzie dowiadują się o stworzeniach nocy i zaczynają je tępić. Dochodzi do Czystki, która ma na celu pozbycie się wszystkich nieludzi. Para zostaje zaatakowana, a ich ucieczka nie udaje się.
Selena (Kate Beckinsale) budzi się 12 lat później w laboratorium. Coś umożliwia jej ucieczkę, więc chętnie z niej korzysta. Jednak ma nadzieje, że to Michael, gdyż wszystkie poszlaki prowadzą właśnie do jego osoby. Wampirzyca spotyka młodą dziewczynkę Eve, która jak się okazuje jest jej dzieckiem. To pierwsza na świecie urodzona hybryda, a lykanie chcą ją pod swoim skrzydłem. Dlaczego? Dzięki jej DNA zostaną niepokonani.

Fabuła nie jest oryginalna. Tak naprawdę nie wiem, czy można to nazwać fabułą. Scenariusza praktycznie brak. Bohaterowie nie mówią zbyt dużo. Zazwyczaj są to tylko kwestie wymuszone. Muszą się porozumiewać, ponieważ powinni. Film opiera się raczej na akcji i rozlewie krwi. W praktycznie każdym ujęciu walki leje się potok czerwonej substancji. Ale tak chyba zawsze było w „Underworld”. Efekty specjalne są oczywiście na wyższym poziomie niż we wcześniejszych częściach, ale jednak nie tak dobre jak na nasze czasy mogłyby być. Niektóre momenty wyglądały dość sztucznie, a trzeba przyznać, że we współczesnym kinie rzadko kiedy możemy spotkać się z takim minusem. Technika idzie do przodu, prawda?

India Eisley - Eve

Jeśli chodzi o obsadę. Najczęściej widać Kate Beckinsale, która gra główną bohaterkę i muszę przyznać, że to dobra aktorka i świetnie pasuje do tej roli. Niestety reszta nie jest godna wspomnienia słowem. Delikatnie mówiąc nie są oni praktycznie zauważani. 

Chyba jedynym czarem całej tej serii jest właśnie Selena. Wampirzyca o krótkich czarnych włosach, niesamowicie niebieskich oczach i genialnym charakterze. A jej ubiór? Ponętny gorsecik i obcisłe lateksowe spodnie i długie glany. Trzeba przyznać, że jej wygląd na plakacie naprawdę zachęca do obejrzenia filmu, ponieważ wampiry właśnie w takim wydaniu są pożądane. Większość raczej nie przepada za tymi „świecącymi się jak brokat”. W końcu dlaczego nazywamy je dziećmi nocy? „Underworld” przynosi nam właśnie krwiopijców, których starsi odbiorcy sobie wyobrażają. Przerażające kły, lodowate oczy, żądne krwi.

Kate Beckinsale - Selene

„Underworld: Przebudzenie” jest filmem, który polecam w związku z moją sympatią do tej serii. Mimo wszystko moim zdaniem część trzecia „Underworld: Bunt Lykanów” jest najlepsza z wszystkich, które do tej pory wyszły i będę trzymać się tego zdania przez długi czas.

Ocena: 6/10



Data premiery: 28 czerwca 2011
Wydawnictwo:  Zysk i Spółka
Liczba stron: 336
Czas czytania: 2 dni
Więcej >tutaj<.


Wampiry we współczesnej literaturze są powszechnie znane. Wchodzisz do byle jakiej księgarni i napotykasz wzrokiem jedną z wielu pozycji, która zawiera krwiopijców. Jednak wampiry według polskiej autorki wydawały mi się odskocznią od schematycznych paranormalnych romansów, z którymi najczęściej się spotykam. Dlatego też, gdy „Pamięć krwi” Izabeli Degórskiej pojawiła się na półce „Nowości” w mojej bibliotece, od razu po nią chwyciłam.

Główną bohaterką powieści jest Milena Chmielnik, dziennikarka mieszkająca w Szczecinie. Poszukuje informacji do nowego reportażu i wpada na ślady morderstw w podziemiach. Wszystko idzie w normalnym tempie, gdy nagle każdy element jej życia przewraca się do góry nogami. Odwiedza Darka, swojego byłego chłopaka, ze względu na jego siostrę, która najzwyczajniej w świecie zamartwia się o niego. Spotkanie kończy się nocną przygodą dwójki bohaterów, a Milena nie wychodzi z mieszkania Darka taka jak wcześniej.
Dziewczyna przechodzi transformacje w wampira. Jest zdezorientowana, ponieważ podejrzewa kim się staje, ale nie chce przyjąć tego do wiadomości. Dzięki temu staje się dość wiarygodną postacią. Tym samym okazuje się, że nie jest taka jak inni. Może poruszać się w słońcu, a srebrne przedmioty nie są jej straszne. Z początku myślałam, że Pani Degórska najzwyczajniej w świecie ułatwiła sobie robotę i Milena będzie mogła chodzić tak po prostu do pracy i nic szczególnego się nie stanie, lecz autorka miała inny pomysł. Główna bohaterka została wciągnięta w walki w podziemiach Szczecina. Czy wyjdzie z tego cało?

Fabuła jest dość ciekawie skonstruowana, jednak w niektórych momentach miałam ochotę odłożyć książkę, gdyż mnie po prostu nudziła. Na szczęście po chwili akcja wracała, wraz z chęcią czytania. A to wszystko dzięki mieszance tajemnic i tej nienaturalnej atmosfery. Izabela Degórska wpadła raczej na oryginalny pomysł. Nie spotkałam się jeszcze z taką wampirzą powieścią, dlatego cieszę się, że miałam okazję przeczytać „Pamięć krwi”.

Z tyłu okładki widnieje napis „Dzieje się tak, gdyż Milena nosi w sobie zagadkę nieśmiertelności – zagadkę krwi”. Niestety ten jakże ciekawy wątek nie był specjalnie rozwinięty, a wydawał się fundamentem całej lektury. Miejmy nadzieję, że czegoś więcej dowiemy się w kolejnych częściach – jeśli takowe w ogóle będą. Niestety informacje na ten temat nie są mi znane.

Jeśli chodzi o główną bohaterkę to nie mam do niej zastrzeżeń oprócz tego, że często ląduje w łóżku z praktycznie nie znanym jej mężczyzną. Mimo tego da się ją polubić. To silna kobieta, która wie czego chce od życia i nie zna strachu. W końcu znalazła się na celowniku jednego z potężniejszych wampirów w Szczecinie. Milena to sympatyczna postać i jestem ciekawa jej dalszych przygód.

Okładka przedstawia zapewne Milenę Chmielnik i trzeba przyznać, że przyciąga ona wzrok. Kobieta z przymkniętymi oczami i delikatnie rozszerzonymi ustami. Do tego krople krwi spływające po jej twarzy. „Pamięć krwi” aż promieniuje aurą tajemniczości.

Z początku do polskich wampirów podchodziłam z lekką niepewnością, gdyż literatura ojczystego kraju nie jest mi zbyt bliska. Zraziłam się i to nie raz i tak jakoś mi zostało. Jednak Izabela Degórska spowodowała, ze zatliła się we mnie jakaś nadzieja i może w najbliższym czasie sięgnę po coś rodzimego. Ale nie będę tylko i wyłącznie zachwalać „Pamięci krwi”. Wiele rzeczy nie podobało mi się. Szczególnie te naciągane sceny łóżkowe, które autorka mogła sobie darować. Nie wtrącały one nic do fabuły i nie były uprzyjemnieniem czytania. Wcześniej wspomniałam, że książka czasem nudziła, a dodatkowo czegoś mi po prostu brakowało. To ponownie „to coś” czego nie da się określić. Mimo kilku niedociągnięć jestem na „tak”.

Książkę mogę polecić maniakom krwiopijców, oraz tym, którzy chcieliby rozwiązać jakąś tajemnicę. To pozycja raczej dla starszych odbiorców, ze względu na kilka scen, które można by było ocenzurować. „Pamięć krwi” czyta się łatwo i szybko. Jednak jest to lektura, która nie zostaje w głowie na dłuższy czas.

Ocena: 7/10



Top 10 to akcja, przy okazji której raz w tygodniu ma blogu pojawiają się różnego rodzaju rankingi, dzięki którym czytelnicy mogą poznać bliżej blogera, jego zainteresowania i gusta. Jeżeli chcesz dołączyć do akcji - w każdy piątek wypatruj nowego tematu.

Dzisiaj przedstawię Najważniejsze nieprzeczytane książki.
Kolejność jest losowa :)


1. Judith Fathallah "Chuda" -  Wstrząsająca powieść o anoreksji napisana przez nastolatkę. Siłę tej książki stanowi dramatyczne świadectwo autorki, która zachorowała na anoreksję w wieku 13 lat. Jej zmagania z chorobą trwały trzy lata, dziewczyna znalazła się na oddziale psychiatrycznym, przeszła swoje piekło. Przeszła je nie na darmo, udało jej się pokonać chorobę. Dziś, w pełni wyleczona, studiuje literaturę w Cambridge i pracuje nad drugą powieścią. Chuda to lektura, którą można również polecić rodzicom nastolatków – świetnie napisana, mocna i jednocześnie optymistyczna. Z anoreksji można wyjść.


Jest to książka, po którą mam zamiar sięgnąć już od bardzo długiego czasu. Czytałam wiele recenzji na jej temat i sama chcę przekonać się co takiego autorka mi zaserwuje. 





2. Kerstin Gier "Czerwień rubinu" - Pewnego dnia piętnastoletnia Gwen odkrywa, że jest posiadaczką genu podróży w czasie – niespodziewanie przemieszcza się o sto lat wstecz. Okazuje się, że nie jest jedynym podróżnikiem - istnieje całe tajne bractwo, zajmujące się kontrolą dwunastu podróżników w czasie – Gwen jest ostatnim z nich. Szybko odkrywa, że jedenastym jest bardzo atrakcyjny dziewiętnastolatek: Gideon. Ale zakochiwanie się nie jest takie proste gdy się skacze tam i z powrotem w czasie i gdy trzeba wypełnić niebezpieczną misję w XVIII. wieku.

Jestem zainteresowana "Trylogią czasu", odkąd zauważyłam tyle pozytywnych opinii na jej temat. Teraz mam wrażenie, że wszyscy wokół czytali tę książkę, a ja nie! 



3. Ned Vizzini "It's kind of funny story" -  Craig Gilner is a gifted 15-year-old boy who works hard to get into a fiercely competitive high school, then crumbles under the intense academic pressure. Blindsided by his inability to excel and terrified by thoughts of suicide, Craig checks into a psychiatric hospital where he finally gets the help he needs. Vizzini, who himself spent a brief time in psychiatric "stir," invests his novel with great emotional honesty. A graceful, skillful, and witty handling of a sensitive issue, this is an important book we heartily recommend for older teens.

Film "Całkiem zabawna historia" bardzo mi się spodobał. Znalazłam w nim wszystko co lubię, więc gdy dowiedziałam się, że jest na podstawie książki od razu zaczęłam jej szukać. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy dowiedziałam się, że nie została wydana w Polsce. 




4. Ken Kesey "Lot nad kukułczym gniazdem" - McMurphy, szuler, dziwkarz i zabijaka, udaje wariata, żeby się wykpić od odsiadywania wyroku. Pobyt w szpitalu psychiatrycznym jawi mu się jako dobry żart do chwili, kiedy się dowiaduje, że nie odzyska wolności, dopóki nie uznają go za "wyleczonego". Decyzja należy do Wielkiej Oddziałowej, z pozoru uosobienia słodyczy i dobroci, w rzeczywistości sadystki znęcającej się nad pacjentami. McMurphy, który dotąd buntował przeciwko niej chorych, nagle zaczyna rozumieć, że musi ukorzyć się przed nią, jeśli chce opuścić szpital. Ale czy gotów jest dać się pokonać bezdusznemu Kombinatowi, który złamał tyle istnień ludzkich?

Książka akurat dla mnie. Lubię taką tematykę.


5. Jennifer Brown "Nienawiść" - Wyobraź sobie, że życzysz komuś śmierci i twoje pragnienie się spełnia. W dodatku zabójcą jest człowiek, którego kochasz.

Nick, chłopak Valerie, zaczął strzelać do uczniów w szkolnej stołówce. Dziewczyna, chcąc go powstrzymać, uratowała życie koleżance. A jednak oskarżono ją o współudział, ponieważ to ona wpadła na pomysł stworzenia listy ludzi, których oboje nienawidzili. Listy, według której Nick przeprowadził egzekucję.

Teraz Valerie musi stawić czoło kolegom i wrócić do szkoły.
Czy osoby przeznaczone do "odstrzału" kiedykolwiek jej wybaczą? I czy ona sama pogodzi się z rolą, jaką odegrała w masakrze?


Poluję na nią już od dłuższego czasu.




6. Susanna Kaysen "Przerwana lekcja muzyki" - Akcja rozgrywa się pod koniec lat sześćdziesiątych. Susanna po próbie samobójczej zostaje umieszczona przez swoich rodziców w szpitalu psychiatrycznym. Jest wrażliwą dziewczyną, która ma problemy związane z okresem dojrzewania: niestabilna emocjonalnie, nie wie, co chce robić w życiu, w związku z tym jako jedyna z całej szkoły nie idzie na studia; często uprawia seks z przypadkowymi mężczyznami, również z nauczycielem, czy wreszcie jest zdolna do połknięcia fiolki aspiryny i popicia butelką wódki. Rozpoznane zostaje u niej występowanie osobowości borderline. W szpitalu Susanna zaprzyjaźnia się z socjopatką Lisą. Razem uciekają.


Odkąd obejrzałam ekranizację tej książki, o tym samym tytule nie mogę się doczekać lektury. 





7. Hubert Selby "Requiem dla snu" - Trójka młodych Amerykanów, chcąc urzeczywistnić swoje marzenia, wpada na niebezpieczny pomysł sprzedaży narkotyków. Bardzo szybko wzbogacają się, ale nałóg nieubłaganie wciąga ich w swoje szpony. Na podstawie książki powstał głośny film Darrena Aronofsky'ego pod tym samym tytułem.

Bardzo chciałabym przeczytać "Requiem..."








8. Natsuo Kirino "Ostateczne wyjście" - Na przedmieściach Tokio, w fabryce produkującej zestawy obiadowe, cztery kobiety pracują na granicy wycieńczenia. Obciążone mnóstwem obowiązków, pogrążone w długach i samotności, wiodą życie, które przypomina jedynie ponurą wegetację. Yayoi to młoda matka, która od lat jest upokarzana przez swojego męża, łajdaka i hazardzistę. Pewnego pięknego dnia w akcie desperacji zabija go, opowiadając o swoim czynie przyjaciółce z pracy, Masako. Ta postanawia jej pomóc. Wraz z Yoshie i Kuniko, które przyłączyły się do mrocznego duetu zwabione możliwością zarobku, pozbywają się ciała. W niedługim czasie policja odnajduje poćwiartowane zwłoki i rozpoczyna śledztwo. Jednak nie tylko to spędza kobietom sen z powiek. Zaczyna je prześladować członek japońskiej mafii, który w efekcie popełnionej przez nie zbrodni traci swój klub... Teraz pała chęcią zemsty

Jestem fanką twórczości Natsuo Kirino, a jeszcze nie miałam okazji przeczytać "Ostatecznego wyjścia".


9. J.R.R. Tolkien "Drużyna pierścienia" - W zamierzchłych czasach kowale elfów wykuli Pierścienie Mocy. Lecz Sauron, Mroczny Władca, stworzył w tajemnicy Jedyny Pierścień, napełniając go swą potęgą, aby rządził pozostałymi. Ale Pierścień zniknął i przepadł gdzieś w Śródziemiu. Minęło wiele wieków, zanim się odnalazł i trafił w ręce hobbita, którego przeznaczeniem stała się wędrówka do Krainy Cienia, by zniszczyć Jedyny Pierścień...

Drużyna Pierścienia wyrusza z Shire. Żaden z uczestników wyprawy - hobbici Frodo, Sam, Pippin i Merry, czarodziej Gandalf, krasnolud Gimli, elf Legolas, Boromir z Gondoru i tajemniczy Obieżyświat - nie wie, co czeka u kresu podróży. Ale są pewni jednego: jeśli nie wypełnią misji, świat ogarną Ciemności...




10.Nicholas Sparks "Ostatnia piosenka" - Życie siedemnastoletniej Ronnie Miller wywróciło się do góry nogami, gdy jej ojciec postanowił porzucić karierę i wyjechać do niewielkiego miasteczka w Północnej Karolinie. Jego ucieczka oznaczała koniec małżeństwa Millerów. Trzy lata później Ronnie dalej nie chce mieć nic wspólnego z ojcem i nie utrzymuje z nim kontaktu.

Nieoczekiwanie matka wysyła dziewczynę i jej młodszego brata, Jonaha, by spędzili wakacje w Wilmington. Dla Ronnie to ciężka próba - przyzwyczajona do Nowego Jorku, zakochana w jego nocnym życiu i modnych klubach, musi zmierzyć się nie tylko z niechęcią do wiodącego spokojne życie pianisty i zaangażowanego w budowę miejscowego kościoła ojca, ale również z senną atmosferą nadmorskiej mieściny. Wszystko wskazuje na to, że to będzie najgorsze lato w jej życiu..
Wczoraj zakończył się mój pierwszy konkurs, w którym do wygrania była książka Santiago Posteguillo "Africanus. Syn konsula". Zgłosiło się wielu chętnych, a ja połowę soboty spędziłam wycinając losy. Uwierzcie mi, do tej pory  łupie mnie w nadgarstku. Ale może przejdę do rzeczy. 

Książka wędruje do... 
Osoby anonimowej z adresem mailowym: czczcz@opoczta.pl

Wysyłam powiadomienie i proszę o jak najszybszy odzew :)

Dziękuję wszystkim za udział i zapraszam na wieczorną recenzję "Pamięci krwi".


Chciałam was poinformować, że 15.06 mija termin zgłaszania się do konkursu. Więcej informacji tutaj!


Informacje:
Autorka: Suzanne Collins
Tytuł: W pierścieniu ognia
Oryginalny tytuł: Catching fire
Wydawnictwo: Media Rodzina
Liczba stron:  359
Czas czytania: 2 dni
Kategoria: literatura młodzieżowa; dystopia
Data wydania: listopad 2009


Trylogia Igrzysk Śmierci:
1. Igrzyska Śmierci
2. W pierścieniu ognia
3. Kosogłos


Moja opinia:


Druga część trylogii „Igrzysk Śmierci”, czyli „W pierścieniu ognia” przedstawia wydarzenia po Głodowych Igrzyskach. Nareszcie Katniss może odetchnąć i przestać walczyć o życie swoje i Peety. Tylko, czy na pewno? W końcu swoim incydentem rozzłościła Kapitol i wznieciła zamieszki w Dystryktach. Dochodzi do buntu, który spowoduje rozlew krwi. Poza tym zbliża się Ćwierćwiecze Poskromienia. Wiecie co to oznacz? Tak. Katniss wraca na arenę, a Kapitol z całą pewnością zechce zakończyć jej życie. Poza tym teraz będzie zmuszona walczyć z innymi doświadczonymi uczestnikami, którzy zwyciężyli Głodowe Igrzyska. Będzie o wiele trudniej niż ostatnim razem.

„Człowiek się dostosowuje i wydaje mu się, że jakoś sobie poradzi, bo przecież nie jest tak źle, aż tu nagle...”

Młoda dziewczyna wie, że teraz już na pewno, przeżyje tylko jedna osoba i to nie będzie ona, dlatego całym swoim sercem ochrania Peetę. Jednak coś jest nie tak i okazuje się, że wszystkie przysięgi zostają złamane, a Katniss została wrzucona w potok kłamstw. Bohaterka musi sobie zadać pytanie. Komu tak naprawdę może ufać? Jest najprawdopodobniej sama pod władzą Kapitolu, który już rozpisuje jej życiorys.

 „W pierścieniu ognia” wywołało we mnie wiele sprzecznych uczuć, lecz na początku wspomnę, że mimo wszystko zostałam ponownie oczarowana. To świetna historia jednak Suzanne Collins nie użyła swego potencjału. Z pewnej strony Ćwierćwiecze było inną wersją Głodowych Igrzysk, tylko zostały one podkolorowane i bardziej brutalne. Ale za to ekscytujące i przerażające jak zawsze. Jest to raczej tzw. lepsza części książki. Początek trochę mnie przestraszył, ponieważ był dość monotonny. Suzanne wciągnęła nas w wir uczuć Katniss odnośnie Peety i Galea. Perypetie miłosne związane z tym  drugim panem niezbyt mi pasowały. Może dlatego, że należę do organizacji zwanej „Team Peeta” ;). Mimo wszystko było to dość nudnawe. Jednak wywoływało prawdziwe uczucia i  współczucie odnośnie głównej bohaterki. Tym razem z Kastniss ukazuje swoją słabszą stronę. Strach przed powrotem na arenę, przed przyszłością. I bardzo dobrze, ponieważ stała się ona bardziej ludzką postacią, a nie maszyną do zabijania. Autorka ukazuje, że jest to także zagubiona dziewczyna.

Ponownie spotykamy się z łatwym językiem współczesnym. Całość czyta się szybciutko. Tak jak mrugnięcie okiem, tak szybki książka się kończy. Dlatego radzę mieć przy sobie kolejną część. Taka rada dla niecierpliwych.

„Szkoda, że nie możemy zatrzymać tej chwili, tu i teraz, żeby żyć w niej na zawsze.”

Książka mnie wzruszyła, a kilka razy moje serce biło w szybszym tempie niż zazwyczaj. Dawno nie spotkałam się z lekturą, która by mnie tak wciągnęła. Lecz czegoś mi tu brakowało. Jakiegoś małego elementu, przez co „ W pierścieniu ognia” jest gorsze od pierwszej części. Po prostu mam wrażenie, że Suzanne Collins sprzedaje nam to samo tylko w innej wersji. Ale uwierzcie mi i tak jestem jej za to wdzięczna. Świat Katniss naprawdę mnie wciągnął i cieszę się, że miałam okazję go odwiedzić.

Po raz kolejny polecam trylogię „Igrzysk Śmierci” to nie jest strata czasu.

Ocena: 9/10


Informacje:
Czas trwania: 1 godz. 28 min.
Gatunek: Komedia
Premiera: 11 maja 2012 (Polska) 2 marca 2012 (świat)
Produkcja: USA
Reżyseria: Nima Nourizadeh
Scenariusz: Matt Drake, Michael Bacall



Opis:
"Project X" to szalona komedia o przygodach grupki kolegów, którzy postanawiają zorganizować najbardziej wystrzałową imprezę urodzinową w historii. Film przedstawia widziane z perspektywy cyfrowych kamer przyjęcie zorganizowane przez nastolatków, które zupełnie wymyka się spod kontroli.


Moja opinia:

„Projekt X” jest dość nietypową komedią, która przedstawia najprawdopodobniej największą i najlepszą domówkę, jaką ktokolwiek mógłby sobie zamarzyć. Nie jest to zbyt wygórowany pomysł na film, prawda? Reżyserem jest Nima Nourizadeh, który nie ma na koncie innych dzieł. Dodatkowo dochodzi nieznana obsada, o której raczej nikt nigdy nie słyszał, a zapowiedź przedstawia tylko i wyłącznie urywki z imprezy przepełnionej golizną. Nie zapowiada się zbyt ciekawie.

Na samym początku przedstawia nam się Costa, jeden z głównych bohaterów, który zaplanował całe przyjęcie urodzinowe dla Thomasa Kuba. Od razu serwuje nam wiązkę przekleństw i wywołuje  lekki uśmiech na twarzy. I tutaj spotykamy się z często przerabianym schematem. Thomas nie jest popularnym gościem i wraz z przyjaciółmi uważa, że impreza na wielką skalę przyniesie im sławę i oczywiście dziewczyny. Cóż, na pewno się nie mylą. W końcu kto normalny zaprasza tyle gości? Następnie spędzamy czas z grupką przyjaciół, którzy rozsyłają wiadomości i rozpowiadają o imprezie, a wszystko przeplatane jest niezbyt inteligentnymi gagami. Fabuła nie jest rozbudowana, czy ciekawa. „Projekt X” nie dzieli się z nami jakimiś wartościami, czy czymś takim. To nie jest wygórowane kino, a osoby poważniejsze, na pewno będą zawiedzeni i to mało powiedziane.


Bohaterowie są przedstawieni jako typowa młodzież, która całkowicie nie myśli o konsekwencjach. Przedstawiają całkowity brak umiaru, no i… brak inteligencji. Jednak można im to wybaczyć, ponieważ potrafią swoją głupotą nawet rozbawi.  „Projekt X” przekracza wszystkie możliwe granice przyzwoitości. To jak „Kac Vegas” i „American Pie” w jednym i każdy kto widział ten film na pewno się ze mną zgodzi. Jeśli komuś wcześniej wymienione tytuły się spodobały to wydaje mi się, że „Projekt X” także przypadnie mu do gustu.

Film oglądamy często z pierwszej osoby, ponieważ osobą nagrywającą jest jeden z głównej grupki bohaterów filmu. Chłopak imieniem Dax otrzymał zadanie kręcenia każdego momentu imprezy i nie tylko. To naprawdę fajny pomysł i dzięki temu można się poczuć jak na imprezie Thomasa. Demolki również tam nie zabraknie, w końcu co to za domówka bez zbitej szklanki, szyby, rozwalenia żyrandolu… pokiereszowania samochodów… pożaru. Chłopaki przesadzili i tyle.

„Projekt X” jest typem filmu, który najlepiej wypada, gdy oglądasz go ze znajomymi. Nie wiem, czy bawiłby mnie tak bardzo podczas samotnie spędzonego wieczoru. Najprawdopodobniej nie, a póki co razem z przyjaciółmi wciąż rzucamy tekstami wyciągniętymi ze scenariusza.

Koneserzy kina nie będą raczej zachwyceni, ponieważ jest to film średniej jakości jednak mogę go polecić. Sami musicie zadać sobie pytanie, czy jesteście gotowi na taką dawkę nieprzyzwoitości. W każdym razie paczka przyjaciół i wesoły humor na pewno jest zalecany podczas oglądania „Projektu X”.

Ocena: 6/10


* * *

Przedstawiam pierwszą odsłonę "Niedzieli z Popcornem", a tu już wtorek. Mam lekkie zaległości, ale już niedługo wszystko nadrobię. 

Informacje: 
Autorka: Kyousuke Motomi
Data wydania:  styczeń 2012
Ilość stron: 190
Wydawnictwo: Waneko
Czas czytania: 1 dzień
Kategorie: manga, romans, shojo,

Dengeki Daisy to opowieść o Teru, której brat na krótko przed tajemniczą śmiercią daje telefon. Telefon, dzięki któremu może kontaktować się z tajemniczym Daisym, który wspiera ją w trudnych chwilach. A tych nie zabraknie, bowiem nie ma rodziców, nie ma brata, ktoś włamuje się do jej mieszkania... A gdyby tego było mało, to Teru staje się niewolnicą szkolnego woźnego, Kurosakiego.

Moja opinia:

Dzisiaj przedstawię wam coś całkowicie innego. Zazwyczaj recenzuję książki, ale tym razem chcę przedstawić mangę, która stała się jedną z moich ulubionych. 

„Dengeki Daisy” to tytuł, który większości nie kojarzy się z niczym. Jednak jest to manga autorstwa Kyousuke Motomi, która na swoim koncie ma już kilka innych dzieł. Wspomnę o „Beast Master”, która zapadła mi w pamięć. Jednak skupię się dzisiaj na wcześniej wymienionej mandze.

Historia opowiada o Teru, licealistce, którą spotkał ciężki los. Jej jedyny opiekun – brat – zmarł i pozostawił ją samą. Od tamtej pory próbuje sobie radzić, do szkoły uczęszcza tylko dzięki stypendium. Jednak pomoc finansowa nie jest tak ważna jak psychiczna. Teru ma przyjaciela, z którym komunikuje się za pomocą telefony komórkowego. Otrzymała go od brata, który zapewnił, że ta tajemnicza osoba będzie opiekowała się dziewczyną. Kim jest Daisy? My wiemy, ona nie.
Teru wpada w setki kłopotów. Tłucze okno w szkole, a brak środków na koncie powoduje, że musi odpracować tę szkodę. Poznaje woźnego, który wydaje jej polecenia, a sam się leni. Jest nim przystojny Kurosaki. Chłopak skrywa pewien sekret, o którym my od razy mamy przyjemność się dowiedzieć. Tak, to on jest Daisy. Lecz co z Teru? Czy i ona odkryje tajemnicę swojego nowego przyjaciela?

Historia jest wciągająca i zawiła. To zbiór różnych wątków, które prowadzą nas do jednego pytania. „Kim jest Daisy?”. Wszystko dzieje się w zastraszającym tempie, w końcu w tak krótkim tomie trzeba zamieścić kawał dobrej historii i zachęcić czytelnika do kolejnych części. No ja na pewno ich sobie nie odmówię.
Kreska jest również niczego sobie. Jest szczegółowa i naprawdę sympatyczna. Często zatrzymywałam się na jednym z rysunków i stwierdzałam, że też chcę tak rysować. Manga z kiepską grafiką często odrzuca, ale w „Denegeki Daisy” nie spotkałam się z czymś takim.
Postacie są naprawdę barwne. Zabawne i świetnie narysowane. Moim zdaniem Kurosaki jest najciekawszym bohaterem mangi. Większość czasu spędziłam powstrzymując cichy chichot wydobywający się z moich ust. Jednak to nie jest historia mająca na celu tylko i wyłącznie rozśmieszania czytelnika. Życie Teru i Kurosakiego nie jest tak kolorowa jak z początku się wydaje. Tom 1 jest tylko wprowadzeniem, dalszy bieg wydarzeń potrafi wstrząsnąć.

Mogę polecić „Dengeki Daisy” czytelniczkom, ponieważ jest to manga z gatunku shojo. To romans przeplatany chmarą problemów, zazwyczaj cięższych niż w realnym świecie.
Polecam i nie zraźcie się tą oceną, po prostu wiem, że kolejne tomy są o wiele lepsze.

Ocena: 7/10

Zapraszam do obejrzenia, krótkiego fanowskiego filmiku dotyczącego "Dengeki Daisy".
Jednak muszę ostrzec. Zawiera spoilery. 



Informacje:
Autorka: Suzanne Collins
Tytuł: Igrzyska Śmierci
Oryginalny tytuł: The Hunger Games
Wydawnictwo: Media Rodzina
Liczba stron: 352
Czas czytania: 2 dni
Kategoria: literatura młodzieżowa; dystopia

Trylogia Igrzysk Śmierci:
1. Igrzyska Śmierci
2. W pierścieniu ognia
3. Kosogłos

Więcej informacji >tutaj<.



Znacie to uczucie, gdy czekacie na książkę, która wydaje się wam genialna i wspaniała, a okazuje się, że to gniot. Na szczęście „Igrzyska Śmierci” nie pozwoliły mi na tak negatywne emocje. Za to zostałam wciągnięta w świat tak genialnie wykreowany, że nie chciałam wracać do rzeczywistości. 

Suzanne Collins jest amerykańską pisarką urodzoną w 1963 roku. Sławę uzyskała dzięki bestsellerowej trylogii „Igrzysk Śmierci”. Pierwsza powieść z tej serii, o tym samym tytule w Stanach Zjednoczonych została wydana 14 września 2008 roku – w Polsce dopiero 6 maja 2009r. Książka doczekała się również swojej ekranizacji. Miała ona premierę 23 marca 2012r. na wielkim ekranie. Nawiasem mówiąc wersja papierowa jest o wiele lepsza.

Autorka przenosi nas w niedaleką przyszłość do państwa zwanego Panem. Tamtejsze czasy są okrutne dla mieszkańców Dystryktów. Są to ogrodzone miejsca, w których mieszka tzw. biedota. Osoby z Dystryktów zostają wykorzystywane do pracy na rzecz Panem, a przede wszystkim stolicy zwanej Kapitolem. Ale to nie wszystko. Każdego roku zostają urządzane Igrzyska Głodowe, które inaczej można nazwać rzezią. Z wszystkich dwunastu Dystryktów zostaje wybrana para – chłopak i dziewczyna w wieku od 12 do 18 lat – zostają oni umieszczeni na arenie, gdzie walczą na śmierć i życie. Zwycięzca może być tylko jeden.
Główna bohaterka Katniss Everdeen pochodzi z górniczego, 12-Dystryktu. Ma 16 lat i jak na swój wiek jest osobą bardzo dojrzałą. Od kiedy jej ojciec zginął w wypadku podczas wydobywania surowców sama musiała utrzymywać młodszą siostrę Prim i matkę w depresji. To było ciężkie zadanie, w końcu w tak młodym wieku nie mogła pracować i wziąć astragalu  [żywności, za którą płaci się dodatkowym losem podczas wybierania pary w Głodowych Igrzyskach]. Mimo tego wybrnęła i zajęła się polowaniem na zwierzynę. Jednak „szczęście” przestało jej sprzyjać. Przy kolejnych Igrzyskach  została wylosowana Prim, przez co Katniss zgłosiła się na ochotniczkę i wyratowała siostrę. Jej „partnerem”, którego najprawdopodobniej będzie musiała zabić jest Peeta. Chłopak, u którego ma wielki dług. Co wydarzy się na arenie? Kto wróci do domu? Kto będzie zwycięzcą? I czy wszystko pójdzie po myśli Kapitolu?
„Niszczenie jest znacznie łatwiejsze od tworzenia”

Pierwszą rzeczą, która mnie zachwyciła był opis mieszkańców stolicy. Byli groteskowi, każdy z nich poddany operacji plastycznej, kolor włosów jakiego nikt sobie wcześniej nie wyśnił. Byli okropni i nieludzcy. Mam wrażenie, że Suzanne Collins upodobniła ich do potworów, by w delikatny sposób uwydatnić ich charakter podobny do najgorszych bestii. Ludzie z Kapitolu bez mrugnięcia okiem wpatrywali się w krwawe walki młodych dzieciaków, które zatracały swoje człowieczeństwo po to, by przeżyć. Ten zabieg autorki mnie zachwycił.

Akcja jest szybka. Podczas czytania „Igrzysk Śmierci” byłam ogarnięta atmosferą pełną napięcia. Oderwanie mnie od książki było praktycznie niemożliwe. Nieważne w jakim miejscu się znajdowałam. Lektura zawsze była ze mną. Opisy otoczenia pozwalały mi oderwać się od rzeczywistości. Czułam się jakbym maszerowała za plecami Katniss i odczuwała jej emocje. Wszystko wydawało mi się dopracowane na ostatni guzik, mimo jednego błędu, który pewnie nie wpadł w oko innym czytelnikom.
Bohaterowie są naprawdę interesujący. Każdy z nich trzyma w sobie jakąś tajemnicę, której na pierwszy rzut oka nie można wyłapać. Peeta stał się moim ulubieńcem, ale dopiero po połowie książki. Z początku nie darzyłam go sympatią. Haymitch - mentor pary podczas Igrzysk Głodowych idealnie ukazuje co się dzieje z mężczyzną bądź kobietą, gdy przeżyje i zwycięży w wyżej ukazanej krwawej jatce. W końcu po dłoniach takiego człowieka już do końca dni pozostanie krew ofiar, których pozbawił życia. Postacie są realistyczne i naprawdę ich polubiłam.

„-Podobno ma pan udzielać nam rad – zwracam się do niego.
-Oto rada. Nie dajcie się zabić – odpowiada Haymitch i rży ze śmiechu”

Autorka pisze w sposób prosty i nie zawiły. Książkę czyta się szybko i bezproblemowo. Suzanne Collins ma dar wciągania czytelnika do swojego własnego świata. Po zakończeniu lektury od razu zabrałam się za kolejną część. Po prostu nie mogłam wytrzymać kolejnej minuty bez Dystryktów, Kapitolu. Całego Panem.
Z tyłu okładki widnieje napis „To nie jest książka dla dzieci.”. Na pierwszy rzut oka miałam wrażenie, że będzie to kolejna pozycja, która ukaże nam wielką miłość ulokowaną w złym czasie. Nie. „Igrzyska Śmierci” przedstawiają o wiele więcej. Okrucieństwo ludzi i to co potrafią zrobić dla wolności.

Miejmy nadzieję, że świat w jakim żyje Katniss, nigdy nie zaatakuje nas swoimi okropnymi mackami, a ludzie nawet za setki lat nie utracą człowieczeństwa.

Jeśli ktoś nie miał okazji zapoznania się z „Igrzyskami Śmierci” to niech nadrabia zaległości. To trylogia warta uwagi, więc mogę tylko polecić u uhonorować najwyższą oceną.

Ocena:  10/10

„Wesołych Głodowych Igrzysk! Niech los zawsze wam sprzyja”



Obsługiwane przez usługę Blogger.